29 czerwca 2013

Wycieczka nr 2...



Rower naprawiony, więc trzeba było znowu ruszyć w teren. To, czego nie udało się zrobić w piątek, zrobiliśmy w sobotę. Czyli wybraliśmy wczorajszą trasę, trochę ją wydłużając w stosunku do tamtego planu.
A i pogoda się poprawiła, ociepliło się, wyjrzało słońce.
Trasę już kiedyś przejechałam, skromny opis tutaj. Pominęliśmy jedynie pomnik obok Porytowego Wzgórza. Myślałam, że będzie to maksymalnie 40 km, a okazało się, że 47 km. I od razu poczułam różnicę między terenem w miarę (jakieś tam małe podjaździki były) płaskim a górami. Dystans niezbyt długi, jednak w górach, w niewielkim stopniu, pewnie bym go odczuła. Tutaj wcale.
Nie pamiętam, jak to było sześć lat temu. Niby kondycję miałam lepszą, ale... W sumie nie ma co porównywać, bo inny rower (miejski) i brak słodkiego ciężaru nad bagażnikiem.
 
 






 






28 czerwca 2013

Dzień pecha...


Relacji z wycieczki nie będzie. Dzień pecha, mojego wielkiego pecha. Mimo chmur, postanowiliśmy wybrać się na małą przejażdżkę Przejechaliśmy 10 km i ..... kapeć, na dodatek w tylnym kole. Musiałam wjechać w jakieś szkło, gwoździa, czy inne badziewie.
Czyli koniec przejażdżki...
Z przednim kołem, poradzilibyśmy sobie sami, ale tylne, to już serwis. Udało się usunąć "awarię" w ten sam dzień, więc można było planować kolejną wycieczkę.





27 czerwca 2013

(Micro)wycieczka nr 1...


Pogoda taka nie za ciekawa (pochmurno, ale bez deszczu), a tu ciągnie do roweru. Na dłuższą wycieczkę taka aura się nie nadaje, bo nie wiadomo, czy przypadkiem nie zacznie padać. Dlatego zrobiliśmy jedynie małą rundkę wokół Janowa. Tylko 15 km, ale po tak długiej przerwie każdy wyjazd cieszy. Nasze dziecko było zachwycone ekspozycją kolejki wąskotorowej. W końcu to wielki fan pociągów. Szkoda, że tory w lesie zostały rozebrane. Przejażdżka takim pociągiem byłaby ciekawą atrakcją.
Zalew "ucywilizowali". Czytałam o tym w necie, teraz miałam okazję zobaczyć na żywo. Nie podoba mi się taka zmiana. No, ale ja nie zaliczam się do nowoczesnych turystów.
















26 czerwca 2013

Letni wyjazd...



Letni wyjazd, czyli zmiana wycieczkowego terenu.
Tak, jak postanowiliśmy na poprzednich wakacjach, wyruszyliśmy na Wschód z rowerami.
A zaczęło się od nocnego (około 3 km) spaceru z rowerami, w ulewnym deszczu, do dworca PKP. Sfrajerowaliśmy się z prognozą pogody i wyszło, jak wyszło, czyli mokro. Byliśmy przygotowani na taką ewentualność, więc w miarę skutecznie ochroniliśmy się przed przemoczeniem.
Potem 700 km pociągami (trzy, na szczęście jednego przewoźnika) plus kilkanaście km samochodem (jak to dobrze mieć rodzinę, która pomoże)
Z przewozem rowerów nie było żadnego problemu (nie musieliśmy korzystać z usług TLK). Gdyby tak wszystkie pociągi miały taki wagon rowerowy, jak regio ekspres Wrocław – Lublin. Marzenie...





18 czerwca 2013

Dokończenie niedokończonego...


Miesiąc przerwy w rowerowej jeździe. Nie licząc mikro-wycieczki (21 km) trzy dni wcześniej. Czyli stało się tak, jak przypuszczałam, koszmarna pogoda pokrzyżowała wszelkie plany. Mam nadzieję, że to już koniec "marca" w czasie późnej wiosny. I, że nadchodzące lato też okaże się normalne. Choćby w części, bo na całość już nie liczę. Horror pt. "niże południowe" ma w tym roku monopol na organizowanie pogody w Polsce. I pewnie do jesieni nic się nie zmieni.
Niedzielna wycieczka, to jakby częściowe dokończenie tej ubiegłorocznej(tutaj), kiedy to nie skręciliśmy tam, gdzie trzeba, przez co, nie dojechalśmy tam, gdzie planowaliśmy. Tym razem się udało, nie przeoczyliśmy odpowiedniej drogi, z tym, że zamiast w pewnym momencie skrecić na Roztoki, pojechaliśmy do Międzylesia.
Do Bystrzycy jak zawsze nuda. Przejazdu przez miasto nienawidzę, ze względu na dwa wnerwiające podjazdy. Krótkie i niby nic szczególnego, ale potrafią wymęczyć. Potem już ok. Podjazdów wprawdzie spory urodzaj, ale to już podjazdy innego rodzaju, takie bardziej przyjazne. Choć przyznam, że w pewnym momencie dopadł mnie mały kryzys. Ten podjazd w Nowej Wsi, wyglądał na łatwy, a w rzeczywistości sprawił mi problem. Dałam jednak radę.
Najlepszy był ostatni fragment trasy, ponieważ asfalt zamienił się w polną drogę. Takie lubię najbardziej, chociaż ta dróżka nieźle nas wytrzęsła (kamienista była). I miłe dla oka widoki, na Góry Bystrzyckie i Masyw Śnieżnika. Na asfaltowe drogi też narzekać nie mogę, bo na większości z nich, prawie zerowy ruch samochodowy.
Trochę nas ciemne chmury postraszyły, to się pojawiały na horyzoncie (czasem wrażenie sporej bliskości), to znikały, ale w ostateczności gdzieś się rozpłynęły. One tak bardziej nad Czechami sobie wisiały, do Polski nie dotarły.
Przejechaliśmy w sumie 59 km. Sama trasa jest troszkę krótsza (56-57 km), bo raz droga mi się pomyliła i musieliśmy się wracać. I też zależy, z którego dokładnie punktu się wyrusza.
Ogólnie łatwa. Mimo mojej słabej, jak na razie kondycji (trudno mieć dobrą przy panującej kiepskiej aurze), poszło gładko (nie licząc w/w kryzysu).
Nie wiem, jak to jest, bo przed Międzygórzem zaczyna się taki fragment drogi, niby sporo "pod górkę" (takie odnoszę wrażenie, być może jest mylne), a pokonuje się go nadspodziewanie lekko. Złudzenie? 
 
 
 

















 


Za tydzień wyjazd na wakacje. Z rowerami. Mam nadzieję, że pogoda nie okaże się koszmarna i uda nam się w końcu pojeździć, tak normalnie, czyli dużo i często.