15 września 2014

Góry Stołowe...



Co nie udało się tydzień temu, nadrobiliśmy tym razem.

Naszła mnie ochota na Góry Stołowe, w tym roku jeszcze nie byliśmy. Może nie do końca nie byliśmy, ale było to tylko marcowe liźnięcie.

Poprzednie nasze wycieczki odbywały się w teoretycznym upale (uciekaliśmy przed nim w góry i lasy), tym razem upału nie było.

Start w Kudowie, małe zakupy w Biedronce i od razu kierunek Czechy.

Na początek super ścieżka rowerowa. Jeśli chodzi o moje strony, mogę sobie o takiej tylko pomarzyć.

Przed miejscowością Hronov, mieliśmy skręcić w prawo, ale coś nam się pomieszało i w rezultacie przejechaliśmy ją prawie w całości. Nic straconego, nie musieliśmy się wracać, tylko trochę trasa nam się zmieniła. Samo miasteczko jakieś takie senne, puste ulice, pozamykane sklepy (w Polsce w soboty wszędzie wielki ruch), rowerzyści gdzieś poznikali. 
 
 
























I na tym kończą się fotki. Nie pstrykałam tym razem, bo mam z poprzednich wycieczek. 
Przejechaliśmy 73 km. Czyli tak średnio. Trasa raczej łatwa, kilka podjazdów w Czechach, ale tych z gatunku niestrasznych. Plus pół gwiazdki za podjazd z Ostrej Góry. Z tym, że tu nie chodzi o samo pedałowanie pod górę, a o kiepski stan drogi. Po takich dziurach nie jedzie się dobrze. A od Lisiej Przełęczy, praktycznie same zjazdy.

Wróciliśmy do domu nadspodziewanie wcześnie. I słusznie, ponieważ przylazły deszczowe chmury. My już widzieliśmy je tuż za Karłowem i tak na wszelki wypadek nie zwalnialiśmy tempa. Było z góry, więc luzik. Ostatnie kilometry już bez pośpiechu, nie było szansy, że nas coś dopadnie. Przylazły później.

 

 


 

Powinna być jeszcze trzecia mapa, ale już mi się nie chciało jej "robić".






13 września 2014

Walim...



Wycieczka z 17 sierpnia. Chyba nigdy nie będę na bieżąco. 
Były plany rowerowe, skończyło się na nogach. Pogoda za nas zadecydowała. Za niska temperatura i za mało słońca, jak na moje wymagania. Chodziło tu przede wszystkim o naszego Trzpiota.
Rano jeszcze lało, ale zdjęcia satelitarne pokazywały, że chmury wkrótce zaczną znikać. Na bezchmurne niebo wprawdzie nie można było liczyć, jednak deszczu w prognozach nie było. Około godziny 11.00, powoli zaczęło się przejaśniać.
Padło na Walim. 
Wyruszyliśmy z Głuszycy, innej alternatywy nie było, jeśli naszym podstawowy środkiem lokomocji są nogi. Szlak ten sam, którym szliśmy do Osówki. 
 
Postanowiliśmy wrócić niebieskim szlakiem (powrót po wodzie i błocie nam się nie uśmiechał, no i powtórki są nudne). Początkowo miałam spore obawy, czy zdążymy na szynobus. Według czasów z mapy bez problemu, ale z dzieckiem jest inaczej. 
A tymczasem przez Głuszycę szliśmy spacerkiem i ze 40 minut spędziliśmy na stacji PKP.
 
Zero ludzi na szlaku, zero turystów, poza jednym rowerzystą. 

Dopiero w pobliżu stawów spacerowicze z psami.