W
końcu... W końcu udała się planowana kolejna wyprawa w Góry
Bystrzyckie. Pogoda nie popsuła na niedzielę, jak zazwyczaj bywa.
Początek
trasy, jak podczas poprzedniej wycieczki. Dlatego opisu nie będzie.
Zjazd z Przełęczy Pod Uboczem i zakręt, tym razem nie w prawo na
Lasówkę, lecz w lewo na Mostowice. Po dziurach wreszcie coś
gładkiego. I trochę fajnych widoków.
Nie
na długo, bo droga na Spaloną też kiepskiej jakości. I znowu pod
górę. Za to widoki...
Wkrótce
dojechaliśmy na przełęcz. Tu zrobiliśmy sobie małą przerwę,
zjedliśmy kanapki, nasze dziecko powygłupiało się trochę. Fajnie
siedziało się na trawce, na słoneczku, posiedziałabym nieco
dłużej, ale mieliśmy jeszcze trochę dystansu do przejechania,
więc trzeba było ruszyć w dalszą drogę.
Droga
ze Spalonej do Poręby jest gorzej niż tragiczna. Momentami ciężko
było przejechać. Co to za przyjemność, kiedy jedzie się z góry
z mocno naciśniętym hamulcem? Widoki ograniczone przez drzewa...
W samej Porębie niby lepiej, ale też
nieciekawie i remont by się przydał. Dopiero przed Długopolem
zrobiło się gładko.
Początkowy
zjazd dość stromy i tak sobie pomyślałam, że jazda w odwrotnym
kierunku, byłaby raczej niemożliwa. No raczej nie wjechałabym.
Czyli podsumowując, podjazd na Przełęcz Pod Uboczem i następnie
dowolna kontynuacja jazdy, to najlepszy sposób na rowerowe
poznawanie Gór Bystrzyckich. To nie koniec naszych wypraw w tamte
rejony, więc na pewno przełęcz niejeden raz odwiedzimy.
Nasz
Trzpiocik chciał się zatrzymać w Długopolu, w parku zdrojowym i
posiedzieć na ławce (tak, jak w ubiegłym roku, byliśmy, pamiętał), a tu się okazało, że nie możemy spełnić jego
prośby. Gdyby to był czerwiec lub lipiec na przykład, ewentualnie
początek sierpnia, można by było zrobić sobie małą przerwę.
Wrzesień, to wrzesień, dni zdecydowanie krótsze i chłodniejsze,
lepiej wrócić przed zachodem słońca.
Jakieś
trzy km przed metą, złapał mnie mały kryzysik, tak jakby nogi
lekko odmówiły posłuszeństwa. I co miałam niby zrobić, musiałam
pedałować nadal, zaliczając przy okazji dwa końcowe podjazdy
(krótkie, lecz upierdliwe). Teoretycznie była jeszcze jedna opcja,
lżejsza, ale...
Podejrzewam,
że to pożegnanie sezonu rowerowego. Pogoda się popsuła i wątpię,
że uda się jeszcze pojeździć. Sami być może tak, z dzieckiem
nie bardzo. Pierwsza opcja odpada, czyli... do wiosny...