Jak
chce się uniknąć upałów, należy wyruszyć rowerem w góry. W
dole upał, a tam bardzo przyjemna temperatura.
Ta
wycieczka miała się odbyć dwa tygodnie temu, ale burza z piorunami
i deszcz zatrzymały nas w domu. Później się wypogodziło i jakaś
tam przejażdżka była, ale krótka (nieciekawa aura nie powiedziała
ostatniego słowa), znana i niewarta opisywania.
Gdyby
mi ktoś kiedyś powiedział, że wybiorę się w tamte rejony,
byłabym co najmniej zdziwiona. Tak daleko i tak wysoko... I bez
wspomagania pociągiem... .
Tzn.
wtedy mi się wydawało, że to tak daleko i wysoko…
Lecz
gdybym spróbowała, na pewno dałabym radę...
A
teraz...
A
teraz wzięłam do ręki mapę, przyjrzałam się dokładnie paru
drogom i doszłam do wniosku, że nie powinno być aż tak źle. I
nie było.
Początek
wiadomo, znany na pamięć, łatwy, z jednym podjazdem, który
sprawia trudność (przez moment) tylko na początku sezonu. Potem
kilka kilometrów przez pola, aby choć częściowo ominąć drogę,
którą jakiś czas temu znielubiłam. Za dużo samochodów, jak na
mój gust. Żeby to chociaż sami normalni się trafiali, a tu sporo
nienormalnych... Poza tym, ja lubię jeździć po polach, jedynie
tych kamorów mogłoby być mniej. Z drugiej strony kamory lepsze,
niż lubelska kraina piachu. Wytrzęsie, ale nie trzeba prowadzić
roweru.
Następne
kilka kilometrów właśnie tym znielubionym asfaltem i skręt na
Starą Bystrzycę. Nawierzchnia nóweczka i przyjemny, spokojny
zjazd.
W
Bystrzycy koniec nóweczki, ale nie koniec przyjemności,
szczególnie po skręcie na Wójtowice i Młoty. Droga głównie
przez las, ruch praktycznie zerowy, cały czas pod górę, początkowo
bardzo łagodnie, później mniej łagodnie, fajne serpentynki, typowych
widoków brak, odczuwalny podjazd dopiero przed samą Przełęczą Pod
Uboczem. Chyba bardziej przez drogowe dziury niż "stromość".
Z
przełęczy zjazd do Lasówki, bardzo wolny zjazd, bo po takich
dziurach nie da się szybko.
I kierunek Zieleniec...
Droga
przy granicy świeżo wyremontowana, fajne widoki na Góry
Orlickie...
Dojechaliśmy
do punktu, w którym z „jednej drogi robią się dwie”.
Wybraliśmy oczywiście zjazd na Duszniki, do miejsca, gdzie znajduje
szlak prowadzący do torfowiska. Tym razem przez pewien odcinek,
trzeba było poprowadzić rower. Nie dałabym rady wjechać, za
stromo i do tego kamienie. Być może sama tak, z dzieckiem nie. Po
wypłaszczeniu dalsza jazda.
Swego
czasu zastanawiałam się, jak dojść do Torfowiska pod Zieleńcem,
skoro po pierwsze nie posiadamy samochodu, a po drugie autobusy PKS
dojeżdżają tam tylko w zimie. Wiem, można przejść szlakiem z
Dusznik albo z Polanicy, dla mnie żaden problem, ale dla 3-latka już
tak. Rower rozwiązał sprawę.
Po
krótkiej przerwie na kanapkowy posiłek, udaliśmy się na wieżę
widokową.
Po
obejrzeniu torfowiska odjechaliśmy leśnymi dróżkami w kierunku
Szczytnej. Cudnie tam jest, po takich lasach człowiek mógłby
jeździć godzinami.
Nie
ominął nas pech przy okazji. Nad Zieleńcem zawisła ciemna
chmurka. Wydała mi się nieduża i niewinna, ale jak się później
okazało, moje zdanie było błędne. Przy zjeździe (już
asfaltowym) do Szczytnej, zrobiła się wyraźnie groźna, przy
pierwszych zabudowaniach zaczęło pokropywać. Jechaliśmy mimo to
dalej. Na dole, na drodze na Polanicę, zaczęło mocniej padać. I w
sumie, to mieliśmy spore szczęście. Niby lało, ale krótko i
niezbyt mocno, więc drzewo wystarczyło za ochronę. Gdyby deszcz
nas dopadł ze dwa kilometry dalej, w lesie, byłoby niewesoło.
Okazało się później, że o Szczytną chmura tylko lekko
zahaczyła, na wschód od niej musiało nieźle pompować. W
Polanicy kałuże spoooore.
Przejaśniło
się i mogliśmy spokojnie kontynuować jazdę. Po pewnym czasie
pojawiła się kolejna chmura na horyzoncie, ale wtedy byliśmy już
w bezpiecznym miejscu. Nie dogoniłaby nas.
Licznik
pokazał 79 km. Czyli ok. Stopień trudności, jak poprzednio,
średni.