Pomysł
na wycieczkę zrodził się tydzień temu. Skoro można dojechać bez
problemu do Batorówka, to czemu by nie trochę dalej, do Karłowa? I
wybraliśmy się do tego Karłowa. Początek trasy (do Batorówka)
opisałam(?) poprzednio, więc nie będę się powtarzać.
Z
drugiej strony, normalni to my za bardzo nie jesteśmy. Upał 30
kilka stopni, a my pedałujemy przez prawie cały dzień. I jeszcze
dziecko zabieramy ze sobą.
Jednak
wbrew pozorom aż tak źle nie było. Wiał dość silny wiatr, który
teoretycznie nie chłodził (przy takiej temperaturze trudno o
chłodzenie), ale jakąś tam ulgę mimo wszystko przynosił. Nie
jechaliśmy przez pustynię, czyli zdarzały się przydrożne drzewa,
a drzewo to cień, a cień to...
A
po około 15 km wjechaliśmy w las. W lesie, jak to w lesie, jest
cień. Poza tym zaczynały się góry, a w górach zawsze jest
odrobinę (czasem więcej niż odrobinę) chłodniej.
Po
raz drugi musiałam się zmierzyć z podjazdem przed Batorówkiem.
Chyba poszło mi lepiej niż poprzednim razem, mimo zdecydowanie
wyższej temperatury. Raz się wprawdzie zatrzymałam, ale to z
powodu konieczności wypicia kilku łyków wody. Tempo momentami było
"imponujące" – 4 km/h.
Dalsza
jazda (już za Batorówkiem), to już luzik. Jest jeszcze trochę pod
górkę na początku (tuż za zakrętem na Karłów), ale to taka
górka łatwa do pokonania.
Bliżej
Karłowa, las wydał się jakiś taki ładniejszy i upał jakby
zelżał. I przy okazji nabrałam ochoty na jazdę leśnymi drogami,
na których wytyczono rowerowe szlaki. Tak zachęcająco wyglądały...
W
Karłowie zatrzymaliśmy się na chwilę. Trzeba było zaopatrzyć
się w kolejną porcję wody i coś przegryźć. Wybitnie głodni nie
byliśmy (upał zmniejsza apetyt), więc wystarczyła nam tylko
słodka bułka. Zaspokoiliśmy ten niewielki głód ruszyliśmy
dalej.
Tym
razem czekał na nas dłuuuuuuugi zjazd do Radkowa. Tu można było
całkowicie zapomnieć o nieprzeciętnie wysokiej temperaturze. W
jednym miejscu powiało nawet sporym chłodem.
I
wreszcie mieliśmy okazję zobaczyć skały przy Szosie Stu Zakrętów.
Jak się jedzie autobusem, to się ich nie widzi. Inaczej, widzi się,
ale w stopniu mało zadowalającym. Z perspektywy roweru świat jest
zdecydowanie pełniejszy.
oniec
lasu, wjazd do Radkowa od razu uderzenie gorącego powietrza. Oczywiście znowu pomyliła mi się droga na Wambierzyce i wracaliśmy
się kilkadziesiąt metrów. Bardzo podoba mi się pomysł zakazu
wjazdu dla samochodów (wyjątek mieszkańcy okolicznych domów), bo
pewnie niejeden by się tam wepchał. A tak, rowerzyści mogą sobie
spokojnie jeździć a piesi spacerować. Lubię ten odcinek, gładki
asfalt między polami, widok na Góry Stołowe, odludzie,cisza... Nie
da się nie lubić.
Za
Wambierzycami skręciliśmy na Raszków, w celu ominięcia drogi na
Polanicę, zbyt dużo samochodów.
Raz
tamtędy jechałam (bardzo dawno temu), więc miałam okazję
przypomnieć sobie podjaździk, krótki, lecz upierdliwy. I sumie
ostatni na trasie. Coś tam jeszcze było do pokonania, ale takiego bez wysiłkowego.
Na
większości map, te boczne drogi (równoległe do nr 388) nie są
zaznaczone. Tzn. są, ale jako polne, nie jako asfalt. Albo część
jest, część nie ma. I czasem trzeba kombinować, którędy
pojechać. Błędów też nie brakuje.
Końcowe kilkanaście kilometrów już bez upału (wieczór) i głównie z lekkiej górki. Już po dobrze znanym terenie.
Przejechaliśmy 72 km. Na razie najwięcej, jeśli chodzi o góry. Nie wiem, jak
określić stopień trudności. Tak na oko średni, dla amatora średnio zaawansowanego, wiozącego słodki ciężar.
Wypiliśmy po około 3 litry wody plus cola.
Tym razem też dwie mapy