Sezon
wycieczkowy rozpoczęty. Wyjątkowo wcześnie w tym roku (w
poprzednim koniec kwietnia), bo wyjątkowo wcześnie zima postanowiła
odejść. O ile to, co było, można w ogóle nazwać zimą.
Wymyślenie
wycieczki na tę porę roku (wczesna wiosna), nie zawsze jest proste.
Istnieją pewne ograniczenia, tzn. czasowe (nadal krótki dzień),
pogodowe i komunikacyjne (brak własnego pojazdu).
Plan
zrodził się w mojej głowie dawno temu, tylko do tej pory nie było
okazji go zrealizować. Zawsze pojawiało się coś ważniejszego lub
pogoda zmuszała nas do pozostania w domu. Tym razem się udało.
Zliczając
odległości z mapy, wyszło jakieś 16 km. Plus dojścia do pociągu
i od pociągu, ale to pominę. Czyli trasa krótka, a jednak nogi to
odczuły. Ponad pięć miesięcy przerwy w łażeniu i się
odzwyczaiły. Do tego sporo marszu po asfalcie, a asfalt przyjacielem
nóg nie jest.
Cel
główny to niby ruiny zamku i jaskinia, ale nie można zapomnieć o
widokach, bo trasa bardzo bogata, jeśli o nie chodzi.
Wbrew
temu, co można gdzieniegdzie przeczytać, trafienie do ruin na pewno
nie jest trudne. Nawet wtedy, kiedy pojawią się liście. Jest przy
drodze dobrze widoczna tabliczka z informacją.
Podobał
mi się zamek (lubię takie klimaty), fajne miejsce i chętnie bym
tam dłużej posiedziała. Niestety, czas mieliśmy ograniczony.
Moje
dziecko bardzo chciało wejść do jaskini. I wszedł na kilka
kroków... i od razu mu się odwidziało. Chyba strach zwyciężył.
To został na zewnątrz, a ja weszłam sama.
Zdjęć
do publikacji wyszło mi sporo, dlatego postanowiłam rozdzielić je
na dwa posty, w pierwszym ruiny i jaskinia, w drugim widoki z trasy.