24 czerwca 2016

Taka tam przejeżdżka...



Zazwyczaj nie zamieszczam tego typu jazd, bo szkoda czasu na powtórki. Tym razem zrobiłam wyjątek, gdyż krótki fragment trasy, między drogą na Topolice a drogą na Starków, to coś nowego. Nigdy tamtędy nie jechaliśmy. 
Widoki niezłe... 

 












 

 

 

 

 

13 czerwca 2016

Chełmiec


Niewiele brakowało, a zostalibyśmy w domu. Na niebie chmury, na obrazie satelitarnym chmury, a według radarów w okolicach Wałbrzycha lało. Nie jeden i nie dwa razy okazywało się, że radary "kłamią", więc...  Zaryzykowaliśmy.
Na początku mieliśmy pecha. Szynobus wyjechał z 10-minutowym opóźnieniem. Wyglądało to tak, że konduktor spóźnił się do pracy. W Wałbrzychu mieliśmy przesiadkę do Boguszowa i 5 minut czasu. Nadrobił opóźnienie, owszem, ale tylko 5 minut. Jak wjechaliśmy na peron, tamten akurat odjeżdżał. Zabrakło nam zaledwie 1 minuty. 
W końcu udało nam się dotrzeć do Boguszowa, przy pomocy dwóch busów. Straciliśmy jednak czas i kasę na dodatkowe bilety.
Oczywiście nie padało i śladów padającego w ostatnim czasie deszczu, też nie zauważyliśmy. I wierz tu człowieku w radary...
Cała wyprawa odbyła się przy zachmurzonym niebie i od czasu do czasu przebijającym się delikatnie słońcu. Kropla deszczu nie spadła.
Wejście na Chełmiec typowo spacerowe. Sporo ładnych widoków, niestety widoczność słaba. Na szczycie nic ciekawego. Usiedliśmy, zjedliśmy zasłużony posiłek w postaci bułek i stwierdziliśmy, że czas na powrót. Wiał chłodny wiatr, zimno nam się zrobiło.
Z kolei zejście z Chełmca dosyć ekstremalne (wchodziłoby się lepiej, przy wchodzeniu stromizna mi nie przeszkadza), ale po układzie poziomic na mapie, wiadomo było, na co się piszemy. Ostatecznie można było pójść rowerowym, tyko my chcieliśmy krócej. Ból nóg był straszny i to on powodował te "trudności". Najlepiej zejście zniosło nasze dziecko, jakoś nie narzekał na bóle.
Potem szlak stał się ponownie typowo spacerowy.
W Szczawnie zjedliśmy lody. 
A tak w ogóle... czy są gdzieś w Polsce lody gałkowe tak dobre, jak "u Kiszki" w Janowie Lubelskim??? Jak dotąd nie trafiliśmy.
A potem przez park i asfaltem do stacji PKP. 

 





























 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  
 
 



 

08 czerwca 2016

Waligóra...


Jak Wielka Sowa była od dawna w planach, tak Waligóra niekoniecznie. Tak jakoś nagle mnie olśniło, że przecież i tam wypadałoby wejść.
Bladym świtem, niebo nie wyglądało zbyt ciekawie. Chmury. A około południa pojawiło się słońce, już na dobre.
Wybrałam  najbardziej optymalny wariant trasy moim zdaniem, czyli start w Głuszycy, a metę w Wałbrzychu.
Podejście na sam szczyt (żółtym od Andrzejówki) okazało się trochę ekstremalne, ale za to krótkie. Nie chciałoby mi się robić koła i podejść z drugiej strony. Za to w przypadku zejścia, zdecydowanie wolałam wspomnianą dłuższą wersję. Wiadomo, wchodzi się dużo lepiej, niż schodzi. Najgorsze były osuwające się kamienie, którymi szlak był "wyłożony". Młody poradził sobie bardzo dobrze,
wspinał się dziarsko, rzadko potrzebując pomocy rodzicielskiej ręki.
Zrobiliśmy około 23 km (nie licząc dojścia do stacji PKP), czyli niezły wynik dla 6-latka. 
Szlak bezludny, poza okolicami Andrzejówki. Dla mnie jednak, to żadna satysfakcja, podjechać pod schronisko i tylko stamtąd zdobyć szczyt. 
Jedna rzecz, która mało mi się podobała. Za dużo asfaltu. Nie lubię i tyle.