16 września 2015

Wzgórza Lewińskie i Krucze Skały...



Tym razem wybrałam coś typowo spacerowego.
Jadąc szynobusem między Dusznikami a Kudową, można jak wiadomo, podziwiać piękne widoki. Uznaliśmy, że warto w końcu po tych terenach trochę połazić. Po spojrzeniu na tamtejsze szlaki, wyszedł mi materiał na jakieś cztery wycieczki.
Pierwsza zrealizowana, w kolejce czekają następne.
Szlak (o dziwo) dobrze oznakowany (i niebieski, i czerwony, i zielony), mimo że turyści raczej tam nie zaglądają. A jeśli już, są to bardzo rzadko. My w każdym razie, nie spotkaliśmy nikogo. Oprócz bandy (tu powinno być niecenzuralne słowo) na quadach i w terenówkach. Oczywiście bez tablic rejestracyjnych. Podejrzewam, że to weekendowa zabawa (…) z korporacji, czy innych banków, z dużego miasta. Narobili hałasu i pozostawili po sobie rozrytą drogę. Takim powinno się wlepić mandat po 100 tys. Do tego naprawienie wszystkich szkód i dożywotni zakaz prowadzenia jakichkolwiek pojazdów.


Zaczęło się od Lewina. Miasteczko robi przygnębiające wrażenie, smutne, jakby wyludnione i całkowicie zapomniane. A ze względu na położenie, mogłoby być inaczej...
 
 





































 










02 września 2015

Jagodna...

 
Tak mnie nagle naszło...

Większość wycieczek, to dawne, niezrealizowane plany, a tu coś wymyślonego całkiem niedawno.

Było to drugie podejście. Za pierwszym razem (kilka dni wcześniej) się nie udało, po przejechaniu około 4 km złapałam kapcia. Udanie się tam na rowerze, było najbardziej rozsądnym wyjściem. Bo wejście z buta nie jest takie proste, jeśli nie posiada się własnego pojazdu, którym można dojechać w okolice Spalonej. Z miejsca, gdzie dojeżdża coś publicznego (pociągi), można dojść, owszem, ale dystans jest zbyt długi, jak na możliwości naszego dziecka. Z kolei na dłuższe noszenie jest za ciężki.

Trudno jest mi ocenić stopień trudności, ze względu na panujące warunki pogodowe, konkretnie upał, którego nienawidzę. I który spowodował u mnie spory spadek kondycji. Myślałam, że po wjeździe na 800 m zelżeje, ale nic z tego. A miejsc zacienionych jak na lekarstwo. Plus zero chmur, które choć na chwilę zasłoniłyby słońce. Wjechałam jakoś na Spaloną, ale dosyć opornie mi to szło, a Młody w foteliku ważył więcej, niż zazwyczaj. Na Jagodną musiałam podprowadzić rower.

Dopiero późnym popołudniem zaczęło się delikatnie „ochładzać”. I wtedy zaczęłam odzyskiwać siły.