pochodzimy. Jednak udało nam się wejść na Grzesia i Rakonia. Na Wołowiec już nie, bo czasu mieliśmy za mało. Sami dalibyśmy radę, ale nasz mały wędrowiec, choć dzielny i wytrzymały, maszeruje wolniej niż my (nie licząc pewnego epizodu między Doliną Gąsienicową a Przełęczą między Kopami, opisanego na blogu kilka postów wcześniej), i to do niego dostosowujemy tempo. Tak więc zostawiliśmy go sobie na następny raz. Kiedy ten następny raz nastąpi, nie wiadomo.
Czas przejścia przez Dolinę Chochołowską trochę sobie skróciliśmy, przez przejazd traktorkiem z przyczepką, w obie strony. Dzięki temu nasze dziecko było bardzo zadowolone, dla niego to spora atrakcja. Szlak w większości taki spacerowy, momentami przypominał mi sudeckie szlaki. Widoki wiadomo, szkoda tylko, że ograniczone przez chmury i mgłę (te dalsze). Zejście zielonym szlakiem początkowo takie trochę… no, trzeba było młodego prowadzić za rękę. W sumie czas zejścia do doliny mieliśmy niezły.
Spacerek Doliną Chochołowską...
Zeszliśmy sobie na chwilę na niebieski szlak, w kierunku Bobrowieckiej Przełęczy...
Powrót na właściwy szlak...
Pod Grzesiem...
Ogoniasty wędruje z nami...
Na Grzesiu...
Grześ za nami...
Rakoń przed nami...
Wołowiec...
Na Rakoniu...
Chcieliśmy, ale nie weszliśmy. Brak czasu, to nie jedyny powód. Akurat w tym momencie Wołowiec był odkryty, ale często tonął w chmurach, wiał zimny wiatr i ogólnie, i chłodno, i nieprzyjemnie na tej wysokości było. Po co ciągać dziecko w takich warunkach?
Schodzimy...