02 października 2017

Nad Bardem...


Tegoroczny wrzesień był beznadziejny, jeśli o pogodę chodzi. Zimno, deszcz, wiatr, na okrągło, a słońce okazało się towarem wyjątkowo deficytowym. Ponieważ ubiegłoroczny był niemal idealny, trudno było spodziewać się powtórki. W rezultacie można było zapomnieć o łażeniu po górach. I tak, jak przypuszczałam swego czasu, sezon zakończył się jeszcze w sierpniu.
Tym razem, na koniec miesiąca, trochę słońca się pokazało. Żeby nie było tak kolorowo, temperatura bez rewelacji. Wiał zimny wiatr, który skutecznie ją obniżał.
Dawno temu obiecałam dziecku wyjazd do Barda. Widział krzyż z pociągu i chciał tam się wdrapać. Pojechaliśmy. Padło na żółty szlak rowerowy, zamiast popularnego pieszego niebieskiego. Wybrałam opcję: a - z mniejszym błotem, b - bardziej spacerową, c - nieznaną (pieszym szłam kilka razy), d - dłuższą.
Z tych samych powodów, powrót też rowerowym, zielonym.
Na szlakach prawie pustki, czyli tak, jak lubię. Widoczność całkiem dobra, jak na tę porę roku.
Mam ochotę pojeździć tam na rowerze, ale sama, z przyczepką byłoby ciężko. I nie chodzi tu o samo ciągnięcie pod górę.




Taki tam punkt widokowy...




Tablica informacyjna komuś przeszkadzała...



I taki widok z owego punktu widokowego...







Na rowerowym szlaku...



Widok na Obryw Skalny...



Dotarliśmy. Musiałam uwiecznić pociąg, młodzież kazała...























Podziwianie widoków...



Schodzimy...







Rosły sobie...















Fajne miejsce na odpoczynek i posiłek, ale raczej latem...















Na rowerowym szlaku, tym razem zielonym, ER8...







Dotarliśmy do Barda...