25 lipca 2007

Bardo i…


Dziś fotki sprzed tygodnia z kawałkiem (chyba nigdy nie nauczę się zamieszczać ich na bieżąco). Trasa w sumie dla mnie nowa. Chodzi o całość, bo niektóre jej fragmenty już kiedyś przejechałam.
Trudno mi określić stopień trudności. W normalnych warunkach pogodowych (22-25 st.), prawdopodobnie byłoby można zaliczyć ją do raczej łatwych, ale przy 30 st. upałach, sytuacja wygląda trochę inaczej.
Na początku trochę lasu, potem już tylko patelnia. Długość 50 km, w tym chyba ze 30 pod górę.
 

Początkowe widoki…








Najprzyjemniejszy fragment trasy, wreszcie, po kilkukilometrowym podjeździe, dłuuuuugi, leśny zjazd…


























Wciąż niekończąca się patelnia…





Zaczęło się. Podjazd nie byłby taki zły, gdyby nie ten upał…





Ostatnie kilometry (niestety, już na głównej drodze, na szczęście w niedzielę mniejszy ruch) i takie widoki…






























A teraz zmieniam region kraju. Nie wiem, co mnie tam czeka, czy rower, który uda się tam skombinować, będzie nadawał się do jazdy. Na początku planowałam wziąć swój, ale… najpierw 600 km jednym pociągiem (o dziwo jest wagon rowerowy), potem kilkadziesiąt szynobusem, potem jeszcze ze 20 samochodem. A na plecach ciężki plecak. Najgorszy byłby powrót.




18 lipca 2007

Prawie Duszniki…


Ja to chyba wpadnę w kompleksy… Wpadłam sobie po długiej przerwie (szukałam informacji na temat przewożenia roweru pociągiem) na pewne forum rowerowe. A przy okazji… Czytam, czytam i… Wynika z tego, że jestem baaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo kiepską rowerzystką. Bo moje trasy rowerowe nie liczą sobie przynajmniej 150 km, i nie poruszam się ze średnią prędkością ponad 30 km/h. Nie mam też roweru za kilka tysięcy.
Ja po prostu lubię taką spacerową jazdę, 10-20 km/h (przy podjazdach 10% jeszcze wolniej, a takich u mnie sporo). Przy okazji podziwiam widoki, słucham śpiewu ptaków, szumu wiatru, czy szelestu strumyka, robię zdjęcia. Przerzutki ustawiam na luz (trudno tu o szybką jazdę), żeby mi się mięśnie nie wyrabiały.

Odczuwam silny lęk przed szybką jazdą z góry, szczególnie na serpentynach. Nie potrafię tego pokonać. Ogranicza mnie też problem z lewą stopą, ale o szczegółach pisać nie będę.
Suuuuuper, same przeszkody…

A teraz kilka fotek, prawie sprzed dwóch tygodni. Trasa bez szczególnego celu, chciałam po prostu sprawdzić, dokąd prowadzi pewna droga, 40 km z hakiem, nie pamiętam dokładnie ile, dość łatwa.

Te niektóre zjazdy takie strome się wydawały, a potem się okazywało, że podjazd leciutki.
 

Tu się zaczyna miły fragment trasy (wcześniej oklepana nuuuda), początkowo dobrze mi znany.


Na moście i widok z mostu…







A tu już nowość.

Byłam bardzo ciekawa, co znajduje się za lasem…











Za mną zostało…








Asfalt się skończył…




I w tym miejscu postanowiłam… zawracam…





Mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę…
I sprawdzę dalszą trasę…





To, co wcześniej miałam za sobą, czyli droga powrotna…
















Szczytnik...












16 lipca 2007

Długopole…


Kolejne zaległości. Wycieczka sprzed dwóch tygodni. Nawet łatwa, prawie płaska, co akurat jest rzadkością w moich „wyprawach”, 56 km. Mało fotek, gdyż trasa ta, jest przedłużeniem już wcześniej opisywanej, konkretnie 26 maja.






















I mapa fragmentu trasy…







11 lipca 2007

Dawno temu…

                                          
Ja to chyba zapomniałam, że mam bloga. Dawno tu nie zaglądałam, nie zamieszczałam zdjęć. Dziś nadrabiam zaległości.

Wycieczka rowerowa, która odbyła się w połowie czerwca.
Długość około 43 km, w przeważającej części łatwa, z jednym dość sporym podjazdem. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Choć słyszałam, że kiedyś autobusy miały zimą problem, aby go pokonać.

Warto się „poświęcić”, bo widoki piękne (niestety, fotka tradycyjnie tego nie pokaże).
A potem w dół, i w dół, i w dół…



To właśnie ten podjazd, na zdjęciu wygląda łagodniej, niż w rzeczywistości…