31 lipca 2014

Wyspa Chrząszczewska...


To już ostatnia nadmorska wycieczka.
A dzień wyglądał tak...  
Około południa poszliśmy na plażę, ale długo nie dało się tam wysiedzieć. Parawan i bluzy okazały się być niewystarczające, zmarzliśmy. Do tego doszła nuda. Szybka ewakuacja, powrót do domu i rower. Z tym, że przed wycieczką podjechaliśmy jeszcze na frytki. Uciekając z plaży, oczywiście nie uciekliśmy przed wiatrem (bo chyba tylko w lesie nie wiało), ale ani przemarznięcia, ani trudności w jeździe, nie spowodował. Chociaż, gdyby go nie było, przyjemność jazdy nieporównywalnie by wzrosła.
Udało się nam wreszcie zawitać na Wyspę Chrząszczewską... Ponieważ zawsze brakowało na nią czasu. I wcześniej nie mieliśmy ze sobą rowerów, a to najlepszy środek do poruszania się tam.


Na moście prowadzącym na wyspę...



Miejsce fajne, ciche i spokojne, momentami czułam się jak na bezludnej wyspie.



Nie spodobała mi się pewna sprawa, tj. samochody mogą wjeżdżać na sam punkt widokowy. Ten odcinek polnej drogi jest tak krótki (1 km?), że chyba każdy jest w stanie go przejść. Chociaż... różnie to bywa, kondycja sporej części Polaków jest tak mizerna, że mogliby mieć problem z dojściem.
Jak ktoś sobie ową dróżką na rowerze pomyka, musi w pewnym momencie w "krzaki" włazić, żeby szanownemu państwu miejsca ustąpić (inaczej rozjadą). I nie jest to jedyny powód.
 



Szkoda, że głazu królewskiego nie można zobaczyć z trochę bliższej odległości. Z daleka trudno sprawdzić jego "wielkość".



Wracamy...







Już jesteśmy z powrotem w Kamieniu Pomorskim...





Przejechaliśmy 39 km (wliczając w to frytki, więc sama trasa jest trochę krótsza), było łatwo i lekko. A przyjemność do dyskusji, bo jednak ten wiatr... 





30 lipca 2014

Gryficka Kolej Wąskotorowa plus dojazdowe rowerowanie...



I w końcu przejazd kolejką wąskotorową doszedł do skutku. To tak, jak z żubrami, planowaliśmy podczas poprzednich pobytów nad morzem i zawsze brakło czasu.

Z tym, że...

Musieliśmy zmienić plany. Po pierwsze za późno wstaliśmy, po drugie mgła. I zamiast pojechać do Gryfic, pojechaliśmy do Paprotna. Przez to przejazd kolejką trwał godzinę a nie dwie, ale dobre i to.

Oczywiście obyło się bez kombinacji i wybraliśmy najprostszą, asfaltową drogę.

Najpierw ścieżką do Kamienia Pomorskiego. Ciężko mi się jechało te pierwsze kilometry, jakoś tak nogi dziwnie mnie bolały. A czasu nie mieliśmy zbyt wiele, więc o bólu trzeba było zapomnieć. Wkrótce minęło, widocznie potrzebny był czas na rozruch. W Kamieniu skierowaliśmy się na Gryfice/Trzebiatów. Okazało się, że droga nie jest aż tak straszna, jak myślałam. Może dlatego, że to nie sezon i wczesna pora? Ruch fakt, mały, ale prędkości już nie, 150/h to norma. Jakoś przeżyłam. 


To jedyne zdjęcie z tych 30 km dojazdu do Paprotna, wolałam się nie zatrzymywać (czas)... 



Obawiałam się trochę, że nie zdążymy dojechać na czas... a dojechaliśmy sporo przed czasem.

I ciekawostka, warto wsiadać wcześniej, bo bilety są tańsze. O przyjemności dłuższej jazdy nie wspomnę, bo to oczywiste. 
 



Na pokładzie kolejki...


Widoki z trasy. W sumie tamtejsze krajobrazy nie aż tak  powalające.





Na tym moście dwa dni temu staliśmy i patrzyliśmy na mostek kolejowy z którego z kolei zrobiłam to zdjęcie...



Trzęsacz. Tu się zaczęło, czyli tłumy ludzi, prawie puste wagoniki nagle się zapełniły...





Latarnia morska wystaje zza drzew... 





Wysiedliśmy w Pogorzelicy. Najpierw musieliśmy zjeść śniadanie. W końcu, bo rano, przed wyjazdem, nie mieliśmy na to czasu. Znaleźliśmy fajne miejsce w lesie. Jeden malutki minus - mrówki nas "atakowały", dało się przeżyć.



Potem poszłam z Michałem na plażę. Bardzo mu się spodobała (rzeczywiście jest ładna) i nie chciał z niej wyjść. Myślę, że warto tam spędzić te dwa tygodnie. Kiedyś nawet miałam taki plan, ale nie znalazłam odpowiedniego noclegu (może za mało szukałam) i ostatecznie padło na Międzywodzie.



Przejeżdżaliśmy obok słynnej Sandry (dowiedziałam się o jej istnieniu na jakimś tam forum) i moje przypuszczenia wynikające z zachwytów, potwierdziły się. Nie wytrzymałabym w takim kołchozie nawet kilku minut. Budynek koszmarny. W sumie postawiono to na granicy z Niechorzem, więc właściwej Pogorzelicy nie szpeci. Samo Niechorze też bez pozytywów, jeden wielki bazar. Kilkanaście lat temu (zajrzałam tam kilka razy podczas wakacyjnego pobytu w Rewalu) chyba aż tak źle tam nie było.

 
Nie mogliśmy pominąć latarni morskiej.


Widoki z góry...

 






Właśnie, Rewal. Jak tam urlopowałam (pojechałam, bo słyszałam o nim dobre opinie), nie zachwycił mnie szczególnie. Teraz tylko przejeżdżałam i myślę, że na tle Niechorza (o Pobierowie nawet nie wspomnę) wypada całkiem dobrze.
Na klifie, między Rewalem a Trzęsaczem...



Dalsza część trasy, to już powtórka z niedzieli.

Przejechaliśmy 68 km (szkoda, że wyszło tylko tyle), trasa łatwa, lekka i przyjemna. 
 
 





28 lipca 2014

Badanie drogi przed planowaną wyprawą...



Na wycieczkę wybraliśmy się dosyć późnym popołudniem. Wcześniej byliśmy na plaży, a tam wiadomo, długo wysiedzieć się nie da.

Postanowiliśmy wybadać drogę do Gryfic, czyli jak dojechać tam z pominięciem drogi 103 (wtedy nie wiedziałam, że nie taki diabeł straszny). I przy okazji zrobić sobie małą wycieczkę. Dość szybko stwierdziliśmy, że pomysł jest bez sensu. Zajęłoby nam to mnóstwo czasu. Ale po kolei.

Najpierw było sprawdzenie polnej drogi z Wrzosowa do Strzeżewa. Byłby to fajny skrót, gdyby ta droga okazała się przejezdna. Szybko musieliśmy zawrócić. Wybraliśmy asfalt, czyli drogę na Pobierowo. Tradycyjnie obawiałam się samochodów (tym bardziej, że droga gładka, po remoncie), na szczęście sezon jeszcze się nie zaczął, do tego późne popołudnie, więc ruch aż tak duży nie był. 
Nowy asfalt w pewnym momencie się skończył, a w okolicy miejscowości Gostyń, to już prawdziwy ser szwajcarski.

Kolejny plan, to obadanie niebieskiego szlaku pieszego do Trzęsacza. Początkowo ciągnął się asfaltem, potem zjechaliśmy na polną drogę. Sam początek w porządku, potem...   Jakiś de...l (nie wiem, jak inaczej go określić), rozwalił chałupę i cały gruz wywalił właśnie na drogę (nie pierwszy raz się z tym spotkałam). Co kilka metrów pojawiały się takie (nieważne, że ubite) gruzowe sterty. Przejść się przez to da, ale z rowerem dużo gorzej, szczególnie, kiedy wiezie się małego pasażera. Za takie coś powinny być mega wysokie kary finansowe. Skutecznie zniszczyło to nam przyjemność jazdy po całkiem fajnym terenie. 
Z wielką ulgą powitałam "czystą" już polną dróżkę.







Stanęliśmy sobie na mostku drogowym...




I po chwili kolejka przejechała...



Dojechaliśmy do Trzęsacza.
Dobrze znane ruiny kościoła...







Od Trzęsacza trzymaliśmy się czerwonego szlaku pieszego. Wygodniej...

 
Trochę ścieżki rowerowej obok głównej drogi, przejechaliśmy Pustkowo (bardzo pozytywne wrażenie, nazwa miejscowości trafiona), trochę lasu i okropne Pobierowo... Tzn. początek i koniec ok, bo tylko domki w lesie, ale środek... koszmar.


Już za Pobierowem...

I las towarzyszył nam do końca...  Bo w sumie Łukęcin też prawie w lesie...

 




W tych miejscach spacerowaliśmy prawie codziennie trzy lata temu, trochę wspomnień...




Przejechaliśmy 44 km (mało, ale tak wyszło), trasa bardzo łatwa, z tym, że na pewnym odcinku mocno upi...  Chodzi o ten gruz.