10 sierpnia 2017

Lasy Janowskie, wycieczka nr 2...


W końcu jakiś konkretny dystans, bo już miałam dosyć tych mikro 20 km wypadów. Uparliśmy się, że musimy przekroczyć 100 km. Tu, na płaskim terenie, zadanie dużo prostsze do wykonania, niż w naszych górach. 
Na początek obraliśmy jakiś tam kierunek, bez konkretów. Ot tak, jazda przed siebie, odpowiednio wydłużana, aby osiągnąć cel.
Coś mi się pomieszało i zaraz za Porytowym Wzgórzem, zamiast w lewo, skręciliśmy w prawo. W pewnym momencie się zorientowałam, ale nie było sensu się wracać. To był szlak w kierunku stawów w Momotach, szkoda tylko, że później je ominęliśmy, bo to ładne miejsce. Zmienił się też kolor szlaku pieszego (biegł równocześnie z rowerowym), z niebieskiego na żółty. 
Przy okazji załapaliśmy się na mały fragment Green Velo. Od okolic Ciosmy do Biłgoraja. Za Biłgorajem skierowaliśmy się na Zagumnie a stamtąd na Gościniec Solski. Na początku droga taka sobie (bez szlaku), potem całkiem niezła (czerwony rowerowy)... i nagle piach. Raz dało się po nim jechać, raz nie. I pobrnęlibyśmy dalej tym piachem, gdyby nie chmura,która nagle się pojawiła. I zagrzmiało parę razy. Wróciliśmy się i wybraliśmy inną drogę. Pamięć czasem zawodzi, bo nagle okazało się, że asfalt zmienił się w kamienie. Dopiero wtedy przypomniałam sobie koszmarną jazdę sprzed dwóch lat. Bo są kamienie i kamienie, te akurat wyjątkowo upier... I trzeba było się pomęczyć. Jednak, jak człowiek musi uciekać (tu burza i deszcz), to nie myśli po czym jedzie, a o tym, żeby szybko dojechać do domu. Wielka ulga, jak dojechaliśmy do Bukowej i zobaczyliśmy gładki asfalt. Trzeba też wziąć pod uwagę nasze rowery. Te stare dużo gorzej znosiły jazdę po czymś takim, obecne to już inna bajka.
W miarę upływu kilometrów, dochodziłam do wniosku, że chyba na straszeniu się skończy. Z drugiej strony żadna prognoza pogody o deszczu na tym terenie nie wspominała. 
Ostatecznie ("zagrożenie" minęło), po dojechaniu do Szklarni, skręciliśmy w las, żeby wydłużyć dystans. Zrobiliśmy dodatkowe "półkółeczko" i dzięki temu udało się przekroczyć setkę. A mogło być więcej, gdyby nie ta nagła zmiana pogody. 
Zanim pojawiły się chmury, towarzyszył nam spory upał. Miałam okazję się przekonać, że upał we wschodniej Polsce (wcześniej jakoś tego nie analizowałam), a upał w Sudetach (konkretniej w kotlinach sudeckich), to dwie różne sprawy. Tu jest suchsze powietrze i da się w miarę funkcjonować (tylko słońce praży), tam duża wilgotność, duchota, nie ma czym oddychać, poza cieniem żyć się nie da. A ponieważ większość rowerowej trasy to las a w lesie cień i cudny zapach sosen, można sobie pojeździć z przyjemnością.



Porytowe Wzgórze...































 Akurat przejeżdżał ukraiński pociąg...



 Zaraz skręcamy na fragment Green Velo...







 Mała przerwa na leśnej dróżce...







 Zbliżamy się do Biłgoraja...



 Na moście...



 I taki widok z mostu...



 Gościniec Solski, droga taka sobie...



 Potem fajny szuterek...







 Przerwa na jedzonko...







 A potem czasu na fotki nie było, taki tam wyjątek...



 Ostatnie kilometry...


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz