Co
się odwlecze... Kasprowy Wierch był dzisiaj. Plus dodatkowo Beskid,
bo skoro tak blisko i czasu dużo (weszliśmy na szczyt KW około
południa), to głupio nie skorzystać z tej przyjemności. Potem
zejście na Przełęcz Liliowe. Ja to bym jeszcze polazła na
Przełęcz Świnicką, ale dla naszego dziecka (na Beskid sam chciał
wejść), byłoby chyba za dużo.
Ranek
powitał nas prawie bezchmurnym niebem. Nie chciało nam się dreptać
do Kuźnic, więc skorzystaliśmy z busa. Mogliśmy od razu wyruszyć
na szlak (zielony), bez kilkukilometrowego marszu asfaltem. Szłam
tamtędy kilkanaście lat temu. I o ile sobie przypominam, miałam
wtedy niezłą zadyszkę, głównie na końcówce. Tym razem nic
takiego, całkowity lajcik. Nasz młody turysta radził sobie bardzo
dobrze, lepiej niż niejeden dorosły.
Na
szczycie Kasprowego tłumy, jak na Krupówkach. Większość to ci z
kolejki. Rozśmieszyła nas część z nich, co to pędem „leciała”
na Beskid, żeby zdążyć przed zjazdem w dół.
W
Dolinie Gąsienicowej, nasze dziecko przypadkowo poznało kolegę.
Olał w tym momencie rodziców i pomaszerował dalej w jego
towarzystwie. Tak zasuwali do Przełęczy między Kopami, że nie
mogliśmy ich dogonić.
Wybraliśmy
szlak przez Boczań. Pamiętam, że kiedyś schodziło się tamtędy
lepiej niż przez Jaworzynkę. Niestety, zmieniło się, na sporą
niekorzyść. Szlak rozp... tak, że schodzenie okazało się
koszmarne. Żałowałam, że nie wybraliśmy Jaworzynki, no ale skąd
mogliśmy wiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz