Udało się. W końcu. Nasza pierwsza w tym sezonie normalna wycieczka rowerowa. Dystans może niespecjalnie zadowalający (70km), ale cieszę się i z tego.
Zachciało mi się Gór Bystrzyckich. Trzeba było w końcu zrealizować niewykonane z różnych przyczyn (głównie pogodowych) plany. Po pieszych wędrówkach, chęci wyraźnie się powiększyły.
Podjazd przez Sokołówkę, zawsze wydawał mi się nie do pokonania rowerem. Takie myśli przychodziły mi do głowy, jak za każdym razem, przechodziłam tamtędy pieszo. Dlatego intuicyjnie wybrałam ten przez Starkówek i Pokrzywno. I rzeczywiście, okazał się całkiem znośny.
W pewnym momencie musiałam podprowadzić rower, ale to ze względu na kocie łby, sporych jak na mój gust rozmiarów.
Przed drogą Wieczność, zasłużona przerwa na posiłek.
I dalej w drogę. Ja tam się cieszę, że Wieczność jest mniej kamienista, niż kiedyś. Jak się nie ma sprzętu za kilkanaście tysięcy i dodatkowo ciągnie się słodki ciężar, jest zdecydowanie lepiej.
Potem długi zjazd i znów pod górę. Za to w przyjemnej dolince, wzdłuż strumyka.
Trasa w sumie bez widoków, za to las cudny.
Nadal twierdzę, że fotelik był lepszy od przyczepki, jednak okazało się, że i tu daję radę. A to, że na początku było mi ciężko na podjazdach, wynikało z braku kondycji na rozpoczęciu sezonu. Teraz, kiedy wróciła do normy,problem zniknął. Nawet lepiej, bo udało mi się pokonać podjazd w Dusznikach (w kierunku Szczytnej, droga nad "8"), czego z fotelikiem nie mogłam dokonać. Z drugiej strony, rower mam lepszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz