13 czerwca 2016

Chełmiec


Niewiele brakowało, a zostalibyśmy w domu. Na niebie chmury, na obrazie satelitarnym chmury, a według radarów w okolicach Wałbrzycha lało. Nie jeden i nie dwa razy okazywało się, że radary "kłamią", więc...  Zaryzykowaliśmy.
Na początku mieliśmy pecha. Szynobus wyjechał z 10-minutowym opóźnieniem. Wyglądało to tak, że konduktor spóźnił się do pracy. W Wałbrzychu mieliśmy przesiadkę do Boguszowa i 5 minut czasu. Nadrobił opóźnienie, owszem, ale tylko 5 minut. Jak wjechaliśmy na peron, tamten akurat odjeżdżał. Zabrakło nam zaledwie 1 minuty. 
W końcu udało nam się dotrzeć do Boguszowa, przy pomocy dwóch busów. Straciliśmy jednak czas i kasę na dodatkowe bilety.
Oczywiście nie padało i śladów padającego w ostatnim czasie deszczu, też nie zauważyliśmy. I wierz tu człowieku w radary...
Cała wyprawa odbyła się przy zachmurzonym niebie i od czasu do czasu przebijającym się delikatnie słońcu. Kropla deszczu nie spadła.
Wejście na Chełmiec typowo spacerowe. Sporo ładnych widoków, niestety widoczność słaba. Na szczycie nic ciekawego. Usiedliśmy, zjedliśmy zasłużony posiłek w postaci bułek i stwierdziliśmy, że czas na powrót. Wiał chłodny wiatr, zimno nam się zrobiło.
Z kolei zejście z Chełmca dosyć ekstremalne (wchodziłoby się lepiej, przy wchodzeniu stromizna mi nie przeszkadza), ale po układzie poziomic na mapie, wiadomo było, na co się piszemy. Ostatecznie można było pójść rowerowym, tyko my chcieliśmy krócej. Ból nóg był straszny i to on powodował te "trudności". Najlepiej zejście zniosło nasze dziecko, jakoś nie narzekał na bóle.
Potem szlak stał się ponownie typowo spacerowy.
W Szczawnie zjedliśmy lody. 
A tak w ogóle... czy są gdzieś w Polsce lody gałkowe tak dobre, jak "u Kiszki" w Janowie Lubelskim??? Jak dotąd nie trafiliśmy.
A potem przez park i asfaltem do stacji PKP. 

 





























 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  
 
 



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz