18 maja 2015

A miało być tak pięknie...


I byłoby, gdyby...
Zaczęło się od kapcia, po przejechaniu zaledwie kilkunastu metrów.  Ruszyliśmy w drogę. 
W pewnym momencie nasze dziecko stało się jęczące i marudne. To nie w jego stylu, bo na wycieczkach jest wesoły i uśmiechnięty. Okazało się, że atakuje go jakaś choroba. Wprawdzie rano marudził trochę, ale nie przypuszczałam, że to o to chodzi. Na początku trasy nawet podśpiewywał sobie, potem zamilkł i nagle to...
Mimo wszystko kontynuowaliśmy wycieczkę, bo na późniejszą powtórkę nie było szans.
I znów powietrze zaczęło uciekać. Pompowanie co dwa kilometry, chore dziecko... no "super"...
Kilkanaście kilometrów przed metą coś zaskoczyło i kapeć już się nie pojawił.


Wyszło nam tylko 56 km, trasa łatwa, drogi fajne, jak to w Czechach.
Nazajutrz, na szczęście, Młody czuł się znacznie lepiej. I ogólnie szybko wyzdrowiał. 

 



















 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz