Co
się nie udało trzy tygodnie wcześniej, udało się teraz, 10 sierpnia.
Dotarliśmy w końcu do bunkrów.
Miejsce
startu – Domaszków. Wybraliśmy najkorzystniejsze z możliwych,
czyli jak najbliżej granicy i łatwy przejazd przez Góry
Bystrzyckie.
Zaczęło
się od razu od podjazdu, na początku teoretycznie łagodnego (do
Różanki), później trochę ostrzejszego (nie ostrego, od Różanki).
Dla mnie osobiście, ów początek okazał się gorszy. Już tak mam,
potrzebuję troszkę czasu na rozruch.
Tradycyjna mgła, tradycyjnie ograniczała dalsze widoki...
Lubię
jeździć po czeskich drogach, zdecydowanie bardziej niż po
polskich. Po pierwsze, jakość nie do porównania, po drugie inna
kultura jazdy kierowców. Nie spotkałam się z wyprzedzaniem na
trzeciego, czy z nadmierną prędkością. Motocykliści tak samo.
Byłam w szoku, gdy jeden z nich jechał dosyć długo za nami, bo
akurat był zakręt i ograniczona widoczność. Dopiero w bezpiecznym miejscu nas wyprzedził.
Zaskakuje
też liczba rowerzystów, i kobiety, i mężczyźni, i młodsi, i
starsi. Wychodzi na to, że Czesi spędzają weekend na rowerach a
Polacy na plażach i przy grillach. A polska młodzież nie ma siły na
sport.
Przejechaliśmy
91 km, łącznie z dojazdem do PKP, sama trasa troszkę krótsza.
Stopień trudności... chyba średni, problemów nie miałam, poza
wspomnianym wcześniej odcinkiem w Czechach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz