30 sierpnia 2014

Wzgórza Strzelińskie i ucieczka przed burzą...



Kolejny upalny i burzowy weekend w prognozach. Ale to miało być w górach (najbardziej w Karkonoszach), więc postanowiliśmy wyruszyć na północ, na niziny.

Na początku wszystko ładnie, pięknie, słońce, fajna pogoda. Gdzieś daleko, na horyzoncie, pojawiały się burzowe chmury, wtedy jednak nie wiedziałam, że narobią za jakiś czas zamieszania.

Może nie do końca niziny, bo na niewielkie pagórki trzeba było kilka razy wjechać.

Widoki niby były, ale te w górach jednak są ładniejsze. Dodatkowo mgła je ograniczała.
 
Około południa zrobiliśmy sobie małą przerwę na posiłek, akurat napatoczył się nam plac zabaw i ławki przy okazji.
I nagle „niespodzianka”... ciemna chmura i odgłosy burzy. Jedyne wyjście – natychmiastowa ewakuacja. O bezpośrednim powrocie do domu nie było mowy, bo to kilkadziesiąt kilometrów (w planach też tego nie mieliśmy, miał być pociąg, ale w późniejszych godzinach). Dobrze, że podjazdy się skończyły, było głównie z górki lub płasko.
Burza i deszcz, to potencjalne niebezpieczeństwo. Typowa reakcja matki – chronienie dziecka, czyli tempo jazdy w normalnych warunkach nieosiągalne. Droga jak ser szwajcarski nie stanowiła przeszkody. I ucieczka się udała, dotarliśmy do Henrykowa, do stacji PKP. Mieliśmy szczęście, bo nie musieliśmy długo czekać na pociąg.
A u nas? Pochmurno, ale bezdeszczowo i bezburzowo. Czyli bez problemu dojechaliśmy te parę km od stacji do domu. Padać zaczęło około godziny po powrocie.
Cóż, wszystkie prognozy okazały się bezsensowne, bo burzowo-deszczowe chmury dotarły duuużo dalej.
Przejechaliśmy 56 km (łącznie z dojazdami). Mało, ale w zaistniałej (pogodowej) sytuacji, nie powinnam narzekać i cieszyć się i z tego. O stopniu trudności nie napiszę, bo trudno mi go określić. Pewnie coś między łatwym a średnim. 
 
 
























 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz