Co
nie udało się tydzień temu, nadrobiliśmy tym razem.
Naszła
mnie ochota na Góry Stołowe, w tym roku jeszcze nie byliśmy. Może
nie do końca nie byliśmy, ale było to tylko marcowe liźnięcie.
Poprzednie
nasze wycieczki odbywały się w teoretycznym upale (uciekaliśmy
przed nim w góry i lasy), tym razem upału nie było.
Start
w Kudowie, małe zakupy w Biedronce i od razu kierunek Czechy.
Na
początek super ścieżka rowerowa. Jeśli chodzi o moje strony, mogę
sobie o takiej tylko pomarzyć.
Przed
miejscowością Hronov, mieliśmy skręcić w prawo, ale coś nam się
pomieszało i w rezultacie przejechaliśmy ją prawie w całości.
Nic straconego, nie
musieliśmy się wracać, tylko trochę trasa nam się zmieniła. Samo miasteczko jakieś takie senne, puste
ulice, pozamykane sklepy (w Polsce w soboty wszędzie wielki ruch),
rowerzyści gdzieś poznikali.
I na tym kończą się fotki. Nie pstrykałam tym razem, bo mam z poprzednich wycieczek.
Przejechaliśmy
73 km. Czyli tak średnio. Trasa raczej łatwa, kilka podjazdów w
Czechach, ale tych z gatunku niestrasznych. Plus pół gwiazdki za
podjazd z Ostrej Góry. Z tym, że tu nie chodzi o samo pedałowanie
pod górę, a o kiepski stan drogi. Po takich dziurach nie jedzie się
dobrze. A od Lisiej Przełęczy, praktycznie same zjazdy.
Wróciliśmy
do domu nadspodziewanie wcześnie. I słusznie, ponieważ przylazły
deszczowe chmury. My już widzieliśmy je tuż za Karłowem i tak na
wszelki wypadek nie zwalnialiśmy tempa. Było z góry, więc luzik.
Ostatnie kilometry już bez pośpiechu, nie było szansy, że nas coś
dopadnie. Przylazły później.
Powinna być jeszcze trzecia mapa, ale już mi się nie chciało jej "robić".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz