Pierwsze kilometry po asfalcie. Moje trekingi bardzo go nie lubią, nogi przy okazji też.
Aaaaaleee ulga, jesteśmy w lesie, od razu wędrówka stała się przyjemniejsza...
Punktów widokowych niewiele na trasie, a jeśli już, to drzewa "przeszkadzają"...
Do
Polany Bielawskiej zero ludzi, potem pojawiali się, ale w
niewielkich ilościach. Większość chyba wybiera krótki spacerek z
Przełęczy Jugowskiej.
Przy okazji zawitaliśmy na Żmija...
A to już na Kalenicy. Widoki z wieży...
Ja to zawsze mam pecha, przy prawie każdej wizycie w górach, widoki psuje mgła.
Wracamy...
Przy okazji (po drodze było), zerknęliśmy (tylko niestety zerknęliśmy, trzeba było zawitać tam wcześniej) na słynną muchołapkę. Nawet nie wiedziałam, że muzeum zrobili.
Na koniec się okazało, że jednak chmura deszczowa przylazła, lało i to nieźle lało. Na szczęście w odpowiednim czasie dotarliśmy do stacji PKP i nas nie zmoczyło. W sumie, nie dziwię się, bo w tym rejonie lubi polać w najmniej spodziewanym momencie. U nas (a to dosyć blisko przecież), nawet kropla nie spadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz