24 sierpnia 2014

Kalenica...



Pamiętna data, niedziela, 13 lipca... bo pierwsza wycieczka w tym sezonie (nie licząc dwóch marcowych i czerwcowego wyjazdu wakacyjnego), bo wreszcie pojawiły się optymistyczne prognozy... tym razem nie będzie padać!

Kalenica była planowana już dawno, ale udało się ją zdobyć dopiero teraz. W sudeckim klimacie większość planów ciężko zrealizować (powtarzam do znudzenia, ciągle deszcz, deszcz, deszcz...). 
Wybraliśmy mało popularne szlaki (w sumie nie mieliśmy innej opcji), na początek żółty ze Zdrojowiska.


Pierwsze kilometry po asfalcie. Moje trekingi bardzo go nie lubią, nogi przy okazji też. 

 




Aaaaaleee ulga, jesteśmy w lesie, od razu wędrówka stała się przyjemniejsza...




Punktów widokowych niewiele na trasie, a jeśli już, to drzewa "przeszkadzają"...




Do Polany Bielawskiej zero ludzi, potem pojawiali się, ale w niewielkich ilościach. Większość chyba wybiera krótki spacerek z Przełęczy Jugowskiej. 



 

Przy okazji zawitaliśmy na Żmija...



 

A to już na Kalenicy. Widoki z wieży...






 

Ja to zawsze mam pecha, przy prawie każdej wizycie w górach, widoki psuje mgła.


Wracamy...


















 

Przy okazji (po drodze było), zerknęliśmy (tylko niestety zerknęliśmy, trzeba było zawitać tam wcześniej) na słynną muchołapkę. Nawet nie wiedziałam, że muzeum zrobili.








 

Na koniec się okazało, że jednak chmura deszczowa przylazła, lało i to nieźle lało. Na szczęście w odpowiednim czasie dotarliśmy do stacji PKP i nas nie zmoczyło. W sumie, nie dziwię się, bo w tym rejonie lubi polać w najmniej spodziewanym momencie. U nas (a to dosyć blisko przecież), nawet kropla nie spadła.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz