30 lipca 2014

Gryficka Kolej Wąskotorowa plus dojazdowe rowerowanie...



I w końcu przejazd kolejką wąskotorową doszedł do skutku. To tak, jak z żubrami, planowaliśmy podczas poprzednich pobytów nad morzem i zawsze brakło czasu.

Z tym, że...

Musieliśmy zmienić plany. Po pierwsze za późno wstaliśmy, po drugie mgła. I zamiast pojechać do Gryfic, pojechaliśmy do Paprotna. Przez to przejazd kolejką trwał godzinę a nie dwie, ale dobre i to.

Oczywiście obyło się bez kombinacji i wybraliśmy najprostszą, asfaltową drogę.

Najpierw ścieżką do Kamienia Pomorskiego. Ciężko mi się jechało te pierwsze kilometry, jakoś tak nogi dziwnie mnie bolały. A czasu nie mieliśmy zbyt wiele, więc o bólu trzeba było zapomnieć. Wkrótce minęło, widocznie potrzebny był czas na rozruch. W Kamieniu skierowaliśmy się na Gryfice/Trzebiatów. Okazało się, że droga nie jest aż tak straszna, jak myślałam. Może dlatego, że to nie sezon i wczesna pora? Ruch fakt, mały, ale prędkości już nie, 150/h to norma. Jakoś przeżyłam. 


To jedyne zdjęcie z tych 30 km dojazdu do Paprotna, wolałam się nie zatrzymywać (czas)... 



Obawiałam się trochę, że nie zdążymy dojechać na czas... a dojechaliśmy sporo przed czasem.

I ciekawostka, warto wsiadać wcześniej, bo bilety są tańsze. O przyjemności dłuższej jazdy nie wspomnę, bo to oczywiste. 
 



Na pokładzie kolejki...


Widoki z trasy. W sumie tamtejsze krajobrazy nie aż tak  powalające.





Na tym moście dwa dni temu staliśmy i patrzyliśmy na mostek kolejowy z którego z kolei zrobiłam to zdjęcie...



Trzęsacz. Tu się zaczęło, czyli tłumy ludzi, prawie puste wagoniki nagle się zapełniły...





Latarnia morska wystaje zza drzew... 





Wysiedliśmy w Pogorzelicy. Najpierw musieliśmy zjeść śniadanie. W końcu, bo rano, przed wyjazdem, nie mieliśmy na to czasu. Znaleźliśmy fajne miejsce w lesie. Jeden malutki minus - mrówki nas "atakowały", dało się przeżyć.



Potem poszłam z Michałem na plażę. Bardzo mu się spodobała (rzeczywiście jest ładna) i nie chciał z niej wyjść. Myślę, że warto tam spędzić te dwa tygodnie. Kiedyś nawet miałam taki plan, ale nie znalazłam odpowiedniego noclegu (może za mało szukałam) i ostatecznie padło na Międzywodzie.



Przejeżdżaliśmy obok słynnej Sandry (dowiedziałam się o jej istnieniu na jakimś tam forum) i moje przypuszczenia wynikające z zachwytów, potwierdziły się. Nie wytrzymałabym w takim kołchozie nawet kilku minut. Budynek koszmarny. W sumie postawiono to na granicy z Niechorzem, więc właściwej Pogorzelicy nie szpeci. Samo Niechorze też bez pozytywów, jeden wielki bazar. Kilkanaście lat temu (zajrzałam tam kilka razy podczas wakacyjnego pobytu w Rewalu) chyba aż tak źle tam nie było.

 
Nie mogliśmy pominąć latarni morskiej.


Widoki z góry...

 






Właśnie, Rewal. Jak tam urlopowałam (pojechałam, bo słyszałam o nim dobre opinie), nie zachwycił mnie szczególnie. Teraz tylko przejeżdżałam i myślę, że na tle Niechorza (o Pobierowie nawet nie wspomnę) wypada całkiem dobrze.
Na klifie, między Rewalem a Trzęsaczem...



Dalsza część trasy, to już powtórka z niedzieli.

Przejechaliśmy 68 km (szkoda, że wyszło tylko tyle), trasa łatwa, lekka i przyjemna. 
 
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz