03 września 2013

Osówka...



Tradycyjnie pogoda popsuła się na weekend. Jednak nie na tyle, aby niedzielę spędzić w chałupie.

Tym razem było „z buta”, raczej spacerowo, a nie górzyście, jak zazwyczaj. I pierwszy raz w tym sezonie. Wygrywał do tej pory rower. Tym razem rower musieliśmy sobie darować, ze względu na dość niską temperaturę i silny, zimny wiatr.

Poranna aura raczej zniechęcała niż zachęcała do wyjazdu, czarne chmury, deszcz, ale wystarczyło zerknąć na zdjęcia satelitarne (jak to dobrze, że istnieje sat24), aby mieć pewność, że wkrótce się przejaśni. Na bezchmurne niebo wprawdzie nie można było liczyć, jednak deszcz też nam nie groził. Po godzinie 9, zaczęły pojawiać się „dziury” w niebie, powoli się rozpogadzało.

Osówka to był dobry pomysł na taką chłodną aurę. Od dawna widniała gdzieś tam w naszych planach i właśnie teraz nadarzyła się okazja na realizację. Byliśmy chyba jedynymi osobnikami, którzy dotarli z Głuszycy na miejsce przy pomocy nóg własnych, nie zaś samochodem prawie pod samą bramę. 
 
 






































 

Wracać postanowiliśmy inną drogą (nie licząc początku), tj. w całości czarnym szlakiem.  Nawet lepiej, bo dalej (sporo czasu do odjazdu szynobusu zostało) i ciekawiej. Szlak z pewnością zapomniany i zarośnięty przy okazji.
 

Na stację dotarliśmy przed czasem, stać mi się nie chciało, to sobie połaziłam i popstrykałam widokowe fotki.
 
Na temat samej Osówki nic pisać nie będę, bo mnóstwo informacji w necie zarówno tych prawdopodobnych, jak i tych, jakby wyjętych ze scenariusza filmu SF. O co tak naprawdę chodzi w tym całym Riese, chyba nikt nie wie (oficjalnie), a jeśli są tacy, którzy wiedzą, na pewno tajemnicy nie zdradzą.
Teraz wypadałoby „zaliczyć” Walim (ja byłam) i Włodarz.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz