Po
raz kolejny pogoda popsuła nam niedzielne rowerowe plany. Miały być
Góry Bystrzyckie i Przełęcz Spalona, a były Góry Bardzkie i
Przełęcz Łaszczowa. W zasadzie tylko kawałeczek Gór Bardzkich,
bo potem skierowaliśmy się na „niziny”, uciekając przed
chmurami. „Szły” sobie powoli z południa i trudno było
stwierdzić, czy i kiedy nas dopadną.
Tym
razem żadnego rajdu nie było i cała jazda odbyła się bez
zakłóceń.
Najpierw
około 8 km pod górę, potem około 8 km z góry. Okazało się, że
podjazd na przełęcz jest łatwiejszy, niż się spodziewałam.
Trochę wysiłku musiałam w pedałowanie włożyć, ale zejście z
roweru mi nie groziło.
Z
Barda skierowaliśmy się na Kamieniec, ale tym razem przez Suszkę.
Przy okazji poznałam nową drogę, bo wcześniej nie miałam okazji.
W
Kamieńcu trochę pobłądziliśmy. To nie do końca nasza wina, bo
co innego na mapie, a co innego w rzeczywistości. To w pierwszym
przypadku. W drugim coś mi się pokręciło i musieliśmy się
kawałek wracać.
Potem
kierunek na Stolec. Chciałam zobaczyć rezerwat Skałki Stołeckie.
I w rezultacie nic z tego nie wyszło. Oczywiście dojechaliśmy na
miejsce, ale na to potrzebny był czas. I obustronne chęci. Jakoś
nie miałam ochoty łazić samotnie po takim terenie. Mąż ogólnie
był wściekły, że go tam zaciągnęłam (a teoretycznie lubi takie
miejsca, z tym, że nie miał pojęcia, o co chodzi i co się tam
znajduje, ogólnie zero zainteresowania i chęć szybkiego powrotu do
domu), ale sam to nic nigdy nie zaplanuje. Chmury mu się nie
podobały. Mnie też nie, ale nie robiłam z tego „afery”.
Pewnie
nieprędko trafi się okazja, aby tam wrócić.
Dosyć
szybko znaleźliśmy się z powrotem w Kamieńcu (lekko z góry).
Deszczu nie zaobserwowaliśmy.
Naszemu
dziecku zachciało się nagle jazdy pociągiem. Akurat w tym
momencie, jakiś się napatoczył. I wsiedliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz