26 sierpnia 2013

Nowe się nie udało, zaległe owszem...



Po raz kolejny pogoda popsuła nam niedzielne rowerowe plany. Miały być Góry Bystrzyckie i Przełęcz Spalona, a były Góry Bardzkie i Przełęcz Łaszczowa. W zasadzie tylko kawałeczek Gór Bardzkich, bo potem skierowaliśmy się na „niziny”, uciekając przed chmurami. „Szły” sobie powoli z południa i trudno było stwierdzić, czy i kiedy nas dopadną.

Tym razem żadnego rajdu nie było i cała jazda odbyła się bez zakłóceń.

Najpierw około 8 km pod górę, potem około 8 km z góry. Okazało się, że podjazd na przełęcz jest łatwiejszy, niż się spodziewałam. Trochę wysiłku musiałam w pedałowanie włożyć, ale zejście z roweru mi nie groziło.
 
Z Barda skierowaliśmy się na Kamieniec, ale tym razem przez Suszkę. Przy okazji poznałam nową drogę, bo wcześniej nie miałam okazji.

W Kamieńcu trochę pobłądziliśmy. To nie do końca nasza wina, bo co innego na mapie, a co innego w rzeczywistości. To w pierwszym przypadku. W drugim coś mi się pokręciło i musieliśmy się kawałek wracać.

 














 
 
Potem kierunek na Stolec. Chciałam zobaczyć rezerwat Skałki Stołeckie. I w rezultacie nic z tego nie wyszło. Oczywiście dojechaliśmy na miejsce, ale na to potrzebny był czas. I obustronne chęci. Jakoś nie miałam ochoty łazić samotnie po takim terenie. Mąż ogólnie był wściekły, że go tam zaciągnęłam (a teoretycznie lubi takie miejsca, z tym, że nie miał pojęcia, o co chodzi i co się tam znajduje, ogólnie zero zainteresowania i chęć szybkiego powrotu do domu), ale sam to nic nigdy nie zaplanuje. Chmury mu się nie podobały. Mnie też nie, ale nie robiłam z tego „afery”.
 






 
 
Pewnie nieprędko trafi się okazja, aby tam wrócić.

Dosyć szybko znaleźliśmy się z powrotem w Kamieńcu (lekko z góry). Deszczu nie zaobserwowaliśmy.

Naszemu dziecku zachciało się nagle jazdy pociągiem. Akurat w tym momencie, jakiś się napatoczył. I wsiedliśmy.







 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz