Wiem,
zabrzmi głupio, raczej nie powinnam się do tego przyznawać... Bo
to wstyd, mieszkać pod Śnieżnikiem i do tej pory na niego nie
wleźć. Tym razem się udało, wlazłam.
Po
kilku deszczowych dniach miało się w końcu rozpogodzić. I
rzeczywiście, nie padało, ale za to panowała „śliczna” mgła.
Kiedyś poranne mgły oznaczały późniejszą cudną pogodę, teraz
różnie z tym bywa. Miałam nadzieję, że jednak ona zniknie.
Łażenie po górach w takiej sytuacji, mija się z celem.
Kiedy
dojechaliśmy na miejsce, słońce nieśmiało zaczęło się
przebijać przez chmury.
Wybraliśmy
najbardziej proste i najkrótsze rozwiązanie, czyli szlak z
Międzygórza. Czerwony. Najgorszy dla mnie był początek, czyli
„wspinaczka” po asfalcie. Ciężko i męcząco. Trekingi jakoś
tak nie potrafią (w moim przypadku) współpracować z tym rodzajem
nawierzchni. I ogólnie, nie lubię. Skończył się asfalt, zaczął
się las i od razu ulga.
A najgorsze było to, że padły mi baterie
(konkretnie jedna) w aparacie, pod samym szczytem. Tak, nie mam ani
jednej fotki z końcowego podejścia i ze szczytu. A co się okazało?
Jak wymieniałam swoje eneloopy, coś mi się pomerdało i włożyłam
do środka trzy dobre i jedną rozładowaną. Skutki, jak wyżej
napisałam. Jak można być takim durniem? Nie jestem w stanie opisać
swojej wściekłości na własną głupotę. Taaakie widoki i brak
pamiątek... Nieważne, że ograniczone przez mgłę.
Powrót...
Tym
razem nasze kochane maleństwo szło na własnych nóżkach, od
początku do końca, nie licząc krótkiego odcinka w nosidełku
(góra 2 km), gdzieś w połowie trasy. Świetnie sobie radził na
kamieniach, oczywiście trzymany za rączkę. Przy okazji budząc
uśmiech i podziw innych turystów.
Zatrzymaliśmy
się na chwilę przy schronisku, na zasłużony posiłek. W takim
miejscu zwykła bułka smakuje dużo bardziej, niż w domu.
A
potem niebieski szlak (powtórka czerwonym byłaby nudna), typowo
spacerowy. Też sporo fajnych widoków, których nie mogłam
utrwalić. Przed samym Międzygórzem zmieniliśmy kolor na zielony.
Uznaliśmy, że tak będzie ciekawiej.
Dzień
następny... Zero mgły i niezła widoczność. I cieplej. Trudno...
Postanowiłam,
w przyszłym roku musi być powtórka. Jak tylko śnieg zniknie. Tym razem zapakuję w plecak
dwa komplety naładowanych baterii. Plus trzeci, tych zwykłych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz