07 września 2013

Śnieżnik zdobyty...



Wiem, zabrzmi głupio, raczej nie powinnam się do tego przyznawać... Bo to wstyd, mieszkać pod Śnieżnikiem i do tej pory na niego nie wleźć. Tym razem się udało, wlazłam.

Po kilku deszczowych dniach miało się w końcu rozpogodzić. I rzeczywiście, nie padało, ale za to panowała „śliczna” mgła. Kiedyś poranne mgły oznaczały późniejszą cudną pogodę, teraz różnie z tym bywa. Miałam nadzieję, że jednak ona zniknie. Łażenie po górach w takiej sytuacji, mija się z celem.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, słońce nieśmiało zaczęło się przebijać przez chmury. 
 

Wybraliśmy najbardziej proste i najkrótsze rozwiązanie, czyli szlak z Międzygórza. Czerwony. Najgorszy dla mnie był początek, czyli „wspinaczka” po asfalcie. Ciężko i męcząco. Trekingi jakoś tak nie potrafią (w moim przypadku) współpracować z tym rodzajem nawierzchni. I ogólnie, nie lubię. Skończył się asfalt, zaczął się las i od razu ulga.
 
Mgła do końca nie zniknęła, niestety. Dużo straciliśmy z tego powodu, bo widoki nieziemskie. 
 
 




























 

A najgorsze było to, że padły mi baterie (konkretnie jedna) w aparacie, pod samym szczytem. Tak, nie mam ani jednej fotki z końcowego podejścia i ze szczytu. A co się okazało? Jak wymieniałam swoje eneloopy, coś mi się pomerdało i włożyłam do środka trzy dobre i jedną rozładowaną. Skutki, jak wyżej napisałam. Jak można być takim durniem? Nie jestem w stanie opisać swojej wściekłości na własną głupotę. Taaakie widoki i brak pamiątek... Nieważne, że ograniczone przez mgłę.

Powrót...

Tym razem nasze kochane maleństwo szło na własnych nóżkach, od początku do końca, nie licząc krótkiego odcinka w nosidełku (góra 2 km), gdzieś w połowie trasy. Świetnie sobie radził na kamieniach, oczywiście trzymany za rączkę. Przy okazji budząc uśmiech i podziw innych turystów.

Zatrzymaliśmy się na chwilę przy schronisku, na zasłużony posiłek. W takim miejscu zwykła bułka smakuje dużo bardziej, niż w domu.

A potem niebieski szlak (powtórka czerwonym byłaby nudna), typowo spacerowy. Też sporo fajnych widoków, których nie mogłam utrwalić. Przed samym Międzygórzem zmieniliśmy kolor na zielony. Uznaliśmy, że tak będzie ciekawiej.

Dzień następny... Zero mgły i niezła widoczność. I cieplej. Trudno...

Postanowiłam, w przyszłym roku musi być powtórka. Jak tylko śnieg zniknie. Tym razem zapakuję w plecak dwa komplety naładowanych baterii. Plus trzeci, tych zwykłych.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz