Poprzedni dystans nas zadowolił, ale ten był jeszcze lepszy. Przejechaliśmy 75 km. Zaczęło się od omijania drogi krajowej. Na początku miło bardzo, bo asfalcik w ciszy i spokoju, a potem...droga polna i leśna.
W porządku, dało się przejechać, lubię takie drogi, ale za to zaatakowała nas armia gzów, much, komarów, czy innego robactwa. A potem przeprawa przez pola, piaszczystą dróżką. Częściowo przejezdna, częściowo pozostało prowadzenie roweru.
Krótka przerwa na asfalcik i znowu piach. Do tego słońce nieźle prażyło, czuliśmy się, jak na pustyni. Marszowi towarzyszył głośny ryk syreny. To oczywiście nasze dziecko, zdjęte z fotelika i zmuszone do samodzielnego przejścia piaszczystego (długi to on nie był) odcinka.
W porządku, dało się przejechać, lubię takie drogi, ale za to zaatakowała nas armia gzów, much, komarów, czy innego robactwa. A potem przeprawa przez pola, piaszczystą dróżką. Częściowo przejezdna, częściowo pozostało prowadzenie roweru.
Krótka przerwa na asfalcik i znowu piach. Do tego słońce nieźle prażyło, czuliśmy się, jak na pustyni. Marszowi towarzyszył głośny ryk syreny. To oczywiście nasze dziecko, zdjęte z fotelika i zmuszone do samodzielnego przejścia piaszczystego (długi to on nie był) odcinka.
Poprzednim razem jechałam inną drogą (równoległą, kilkaset metrów dalej), ale nie pamiętałam, jaką miała "nawierzchnię". Dopiero później (przy powrocie) okazało się, że część do normalnego przejazdu (najdłuższa), część piaszczysta, część pokryta pozostałościami z rozwalonego domu (i to był koszmar największy).
Piach się skończył, pojawił się asfalt. Mocno połatany asfalt, ale kto by się tym przejmował, skoro wokół piękne, pachnące, sosnowe lasy. Uwielbiam takie drogi wiodące przez las. Raz na godzinę przejedzie jakiś samochód, a tak, to tylko szum wiatru i śpiew ptaków. I ten zapach...
Mijaliśmy wioski składające się z maksymalnie kilku domów.
I dojechaliśmy do drogi prowadzącej do stawów. I znowu piach... Momentami przejezdny, momentami trzeba było prowadzić rower.
Minęliśmy stawy, wjechaliśmy w las. Droga się nie zmieniła, nadal piach, więcej prowadzenia, niż jazdy. Ale w końcu doczekaliśmy się normalnej, utwardzonej drogi... I jechało się super.
Do czasu... Wyjechaliśmy z drogi leśnej na asfalt... I nie był to taki fajny asfalt, jak na początku trasy. Fakt, bez dziur, ale droga prosta... A na prostej drodze wiadomo, co się dzieje.. Debile drogowi w swoim żywiole... A droga wąska, więc nic to miłego dla rowerzysty... Małe pocieszenie, że ruch niewielki ... Momentami wolałam zatrzymać się i zejść na pobocze... Bo jest różnica, jak ktoś cię mija z prędkością 80 km/h a 150 km/h, albo w odległości 2 m a 20 cm.
Kilka kilometrów nerwów i wreszcie skręt w prawo (samochody w większości skręcały w lewo), na normalną drogę. Trochę wiosek i znów cudny las...
Na koniec (prawie koniec, ostatnia prosta do Modliborzyc) kolejna porcja nerwów. Tu też "królowie szos" w akcji. Droga tym razem szersza, ale i ruch większy. Dodam, teren w większości zabudowany. Nie chodzi o to, żeby jechać 50 km/h, ale 150 albo i więcej, to już przesada. Gdyby tak policja zaczaiła się gdzieś za krzaczkami, mieliby niezłe żniwa.
I co dziwniejsze, kawałek (tuż przed Janowem) musieliśmy przejechać bardzo ruchliwą drogą krajową. I tam miałam mniejszego stracha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz