02 lipca 2013

Wycieczka nr 3...


Po deszczowej niedzieli i niezbyt ciepłym (choć słonecznym) poniedziałku, pogoda poprawiła się na dobre.
 
 














 
Część trasy już kiedyś przejechałam, a była to część ta bardziej ciekawa. Bo w sumie można ją podzielić na dwie części, mniej ciekawą (początek) i bardziej ciekawą (koniec). Można też ją potraktować jako taki spalacz kalorii. Przez pagórki. Niezbyt duży spalacz, ponieważ to tylko pagórki.
Mnie najbardziej znudziło ukształtowanie terenu. Góra, dół, góra, dół, króciutki podjazd, króciutki zjazd, króciutki podjazd, króciutki zjazd... Tak w kółko. W górach wygląda to nieco inaczej. Przeważnie podjazdy są długie i zjazdy też, a między nimi coś płaskiego się trafi. 

Przejechaliśmy 67 km. Najwięcej, jak do tej pory. Jak wspomniałam wcześniej, było pagórkowato, ale te pagórki pokonywało się jakoś tak bezproblemowo. Jak się człowiek przyzwyczai do gór (nawet tych niskich), tu będzie mu łatwo. Jednak różnica jest, góry to góry.
Jedno będę źle wspominać, obrzydliwe mendy... gzy. Komary też, ale one atakują dopiero, jak się człowiek zatrzyma, podczas jazdy nie. A tamte lecą za rowerem przez kilka kilometrów.
 
 

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz