12 września 2012

Na pożegnanie sezonu...


Tak, pożegnanie, bo to na 99% ostatnia rowerowa wycieczka w tym roku.
Przejechaliśmy ponad 60 km, czyli najwięcej, jak do tej pory. Z naszym Trzpiotem oczywiście, bo sami to więcej.
Pomysł zrodził się częściowo podczas przejazdu trasą przez Przełęcz Puchaczówka, kilka lat temu. Zahaczyliśmy wtedy o Pasterskie Skały, zobaczyłam stamtąd pewną drogę i tak sobie pomyślałam, że może kiedyś byłoby warto tam się znaleźć.
Większości trasy opisywać nie będę, bo wiele razy objeżdżona, więc po co się powtarzać. Pozostanę przy części trasy wcześniej nieznanej. Wreszcie wyjaśniła się sprawa "zaginionego" zielonego szlaku, z ubiegłorocznej wycieczki (nożnej) na Wapniarkę. Szlak jest, jak najbardziej (tylko niewidomy by nie zauważył), ale my szliśmy nie tym asfaltem, co trzeba. A dlaczego? Bo mapy są aktualizowane raz na sto lat i to co powinno by zaznaczone jako asfalt, zaznaczono jako polna droga. Tym razem nie pojechaliśmy od razu prosto, wyasfaltowaną polną drogą, a po zastanowieniu się, skręciliśmy na stary zniszczony asfalt, i to było to. Mimo tego "szwajcarskiego sera", jechało się całkiem przyjemnie (nie licząc paru durnych psów), bo cisza, spokój i widoki.
Między jednym a drugim Waliszowem zaczął się kolejny podjazd. Ciągnął się (przerwany jednym zjazdem) do okolic Pasterskich Skał. I przyznam się bez bicia, miałam na końcówce problem. Nawet zlazłam z roweru i przez moment go prowadziłam. Nie mam pojęcia dlaczego tak osłabłam, czy podjazd był za stromy, czy za długo się ciągnął. Z wielką ulgą powitałam teren płaski i zjazd.
A zjazd taki prawdziwy zaczął się w Idzikowie...
 
 


















 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz