04 maja 2017

Wzgórza Lewińskie...


Wreszcie, wreszcie, wreszcie. Po miesięcznej przerwie udało się gdzieś wyruszyć. No nie dało się wcześniej, nie dało i tyle, mimo wielkich i szczerych chęci. Chmury, deszcz, chmury, deszcz, mgła, deszcz, chmury, mgła, deszcz, nawet śniegiem sypnęło, zimnica (potęgowana silnym wiatrem) a słońca jak na lekarstwo. Nigdy nie chodziłam pod koniec kwietnia w zimowej kurtce i czapce. Wiadomo, kwiecień plecień, zdarzały się zimne dni, ale nie aż tak zimne i w takiej ilości, jak w tym roku. I takie mokre. Wiem, ludzie chodzą... my jednak nie hardcorowcy.
Pierwszy dzień majówki nie był idealny, ale przynajmniej słoneczny i zdatny do wędrówki.
Pomysłów jak zwykle było kilka, ostatecznie padło na Wzgórza Lewińskie. Nie po raz pierwszy i nie ostatni, a na dodatek powstały nowe szlaki, które na pewno kiedyś odwiedzimy. Tym razem z Kulina zielonym szlakiem do Lewina, potem niebieskim i czerwonym do Dusznik.
Szlak spacerowy, ładny, bezludny (tylko trzy osoby spotkaliśmy, też wysiadły w Kulinie, ale potem udały się na Grodziec), trochę po lesie, więcej po łąkach, dużo widoków, praktycznie cały czas widoki, dużo błota... Były miejsca bezwietrzne (równa się ciepłe), były wietrzne (początkowo zimne znośnie). Poważnie zaczęło się dopiero, jak zaczęliśmy schodzić w kierunku ósemki. Ten wiatr nie był zimny, on był przeszywająco lodowaty. Nie obyło się bez kurtki i czapki. 



Zaczynamy wędrówkę, łagodnie pod górkę...




I takie tam widoki...




Gdzieś tam w oddali Góry Stołowe...








Schodzimy do Lewina...












Już na niebieskim szlaku, Lewin za nami...




Szlak typowo widokowy...




























I trochę lasu się znalazło...




Grodziec...








Zamglone Karkonosze w oddali. Szkoda, że nie było w tym dniu super widoczności...




























Przy okazji udaliśmy się do ruin zamku Homole...








Osiem lat temu tabliczki nie było...




Ostatni etap, czerwony szlak do Dusznik...















1 komentarz: