Wycieczka
ta miała się odbyć w poprzednim sezonie. Niestety, nie zdążyliśmy.
Gdyby tamto lato nie było aż tak deszczowe, pewnie by się udało.
Prognoza
pogody zrobiła nas w konia. Teoretycznie do południa miało być
pochmurno, a po południu słonecznie. Nie było mowy o deszczu, a
jednak...
Wyruszyliśmy
z Jedliny w kierunku Zagórza. Od początku towarzyszyły nam chmury,
o zapowiadanym słońcu i cieple ani śladu.
Okrążyliśmy
Jezioro Bystrzyckie i ruszyliśmy w kierunku Walimia. I właśnie w
tamtych okolicach (gdzieś między Walimiem a Rzeczką) zaczęło
padać. Zaniosło się porządnie. Nie była to jakaś wielka ulewa,
ale człowieka zmoczyć mogła. Trochę postaliśmy na przystanku
autobusowym, trochę pod drzewem, trochę pedałowaliśmy. W takich
sytuacjach mam gdzieś siebie (z cukru nie jestem a i kurtkę
przeciwdeszczową miałam), najważniejsze jest dziecko. A dziecko
zostało przykryte wielkim workiem foliowym i nic mu się nie stało.
Z
drugiej strony, przy takiej suszy, każde opady cieszą.
Po
zjeździe z Przełęczy Sokolej sytuacja nieco się zmieniła, nie
padało i było zdecydowanie cieplej. Bo fakt, na górze nie tylko
padało, tam było naprawdę zimno.
Dalsza
część trasy (do samej mety), to chmury i kropiący od czasu do czasu deszcz, lekko, prawie nieodczuwalnie .
Chmury
chmurami, ale gdyby rzeczywiście wylazło słońce i zrobiło się
gorąco, jazda byłaby trudniejsza, ponieważ nic tak nie odbiera
kondycji, jak upał.
Przejechaliśmy 86 km. Stopień trudności?
Problemów nie miałam, poza tym, że na samą przełęcz musiałam
wprowadzić rower. Może i kiepska ze mnie rowerzystka, ale rower +
fotelik + dziecko, to ponad 40 kg, za dużo dla mnie przy takim
nachyleniu. Może, gdyby pogoda była inna...
Na
końcówce musiałam się odważyć na jazdę drogą nr 381 (na
szczęście tylko około 3 km), aby uniknąć tej okrężnej, po
pagórach i dziurach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz