Trasa
nie jeden raz przejechana (jej przebieg troszkę się różnił, ale
kilometrowo i trudnościowo bez większej różnicy) i była
opisywana, tutaj.
Chciałam
wybrać się w inne, dalsze miejsce, jednak z powodu niepewnej pogody, trzeba było wymyślić coś
krótkiego i sprawdzonego.
Jazda
przez Srebrną Górę skutecznie popsuła nam humor. Ktoś wpadł na
debilny pomysł łatania dziur w asfalcie, najbardziej debilnym
sposobem świata, czyli smoła plus kamienny grys. Akurat w
niedzielę. Gdyby łatali asfaltem, to jeszcze, ale po tym gó...
nie da się jechać. Musiałam zejść z roweru i prowadzić go
przydrożnej trawie. Dobrze, że przez miejscowość prowadzi więcej
dróg, więc po mękach mogliśmy skręcić w czystą drogę.
Chyba
mi kondycja siadła na koniec sezonu, bo miałam problem na
podjazdach przed przełęczami. Albo przez czwartkowe kilkugodzinne
łażenie po lesie (grzyby), piątkowe góry (ponad 20 km) i tylko
jeden dzień odpoczynku. Bo fakt, że ostatnio mało jeździłam,
chyba nie miał wpływu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz