23 lipca 2014

Po wyspie Wolin...


Wróciliśmy z wakacji miesiąc temu (już???), dlatego wypadałoby w końcu zamieścić relację na blogu. 

Wycieczka nr 1 - 10 czerwca.


Poranek był pochmurny i chłodny. Dopiero około 12 chmury zniknęły, wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Do trzech razy sztuka, tym razem udało się dotrzeć do żubrów.

Wydawało mi się, że może trochę za późno na wyjazd, bo trasa dłuższa, ale jak się później okazało, wyrobiliśmy się nieźle z czasem. Przejechaliśmy 74 km.

Wybraliśmy okrężną drogę, w celu uniknięcia mocno ruchliwej 102. I nie tylko dlatego, gdyż drogi okrężne są zazwyczaj dużo ciekawsze krajobrazowo- widokowo od dróg głównych.

Najpierw standard, czyli przejazd przez Dziwnówek, Dziwnów (nienawidziłam, bo za długo się ciągnie, nuda, brak ścieżki i dużo samochodów, z powodu remontu głównej), Międzywodzie... 

Za Międzywodziem skręt na Zastań i od razu zrobiło się przyjemniej.








Za Domysłowem asfalt się skończył i jazda stała się przyjemniejsza.

Momentami pojawiał się piach. Nie miałam dobrych wspomnień z nim związanych, ale jak się okazało, piasek z wybrzeża jest bardziej przyjazny rowerzyście od piasku lubelskiego. Jechało się po nim zdecydowanie lepiej. Miałam momenty zatrzymania się, nie były one jednak zbyt częste.
Uwielbiam jazdę po leśnych drogach. 





Zjechaliśmy na moment z trasy, aby zobaczyć Rezerwat Łuniewo. Z rowerami nie dało się go obejść (a może i dało, ale byłoby to bardzo niewygodne), więc weszliśmy jedynie na wieżę. A wieża...  w ruinie i wejście na własną odpowiedzialność. Na szczęście nie zawaliła się pod nami.
Widok z niej taki...



W Warnowie trafiliśmy akurat na przejeżdżający pociąg, więc szczęście u naszego dziecka. 


Ostatni etap, to zielony szlak przez las. I tu ciekawostka. Na wybrzeżu płasko, może czasem trafi się jakiś malutki podjaździk (jak człowiek jeździ na co dzień po górach, to dla niego nic strasznego, normalka). Góreczka, właśnie, góreczka, tak niewinnie wyglądała, ale dała nam się we znaki. Tym bardziej, że wcześniej mało jeździliśmy (kiepska pogoda) i nie zdążyliśmy nabyć odpowiedniej kondycji.

Powrót za to był z górki.







Młody najfajniejszy...



Potem już zmieniliśmy trasę. Najpierw skierowaliśmy się asfaltem na Wisełkę. Kilka lat temu, szliśmy tamtędy z buta.



Jezioro Czajcze...




Jezioro Wisełka...



Z Wisełki do Międzywodzia jechaliśmy drogą 102. Miałam obawy, bo większość kierowców na maksymalnej prędkości. A ścieżki rowerowej tam nie ma. Ponieważ wieczorem ruch znacznie maleje (w sezonie pewnie nie), odważyłam się. I w sumie była to dobra decyzja, bo po takiej drodze (płaskiej i bez dziur) jedzie się łatwo, lekko i szybko, i o całkiem przyzwoitej porze dotarliśmy do Międzywodzia.

A tam poszliśmy na pizzę. Nie była to nasza pierwsza pizza w tym miejscu i trochę nas rozczarowała (zmieniła się od ostatniego razu). Bardzo cienkie ciasto (wtedy było grubsze, a my takie grubsze wolimy), więc trudno było w zadowalający sposób zapełnić brzuchy, mimo średnicy 50 cm, na dwie osoby. Dwie, bo nasze dziecko miało słaby apetyt, a i tak on zjada tylko ciasto z krawędzi, bez żadnych dodatków.



A to ta nagroda... nasza kolacja...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz