Takiej
zimy jak tegoroczna nie pamiętam, takiej ciepłej i bezśnieżnej.
Moje dziecko nie miało nawet szansy pojeździć na sankach lub
ulepić bałwana. Chociaż nie, raz jeździł, po zielonej trawie
lekko przyprószonej śniegiem. To było akurat w czasie „cudu”,
czyli kilkudniowego mrozu. U mnie, pod górami, to jeszcze jestem w
stanie zrozumieć (też nie do końca, bo zawsze coś tam było,
chociaż przez kilka dni), ale w górach? Tzn. tam był, ale
przeważnie sztuczny, naturalny w mikro (jak na góry) ilościach.
W ubiegłym roku, w podobnym czasie, zima wyglądała tak. Niektóre fotki są z tych samych miejsc, więc widać różnicę.
Nie
była to oczywiście wyprawa w góry, a tylko taki mały,
kilkukilometrowy spacer. Podobne relacje już zamieszczałam, ale
trzeba od czasu do czasu obudzić blog z zimowego snu i coś tam
krótkiego napisać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz