16 sierpnia 2013

Plan nie wyszedł...



Ale wściekła wczoraj byłam. Święto, pogoda w miarę, więc tradycyjnie wybraliśmy się na wycieczkę rowerową. Taką z gatunku tych, co się kiedyś tam zaplanowało, ale trudno było plan zrealizować. Nadszedł w końcu ten moment i... d...

Jedziemy, jedziemy, pod górę jedziemy, podjazd robi się coraz bardziej stromy... i nagle zakaz wjazdu... Bo ktoś sobie jakiś koszmarny rajd urządził. Na początku drogi powinien wisieć wielki transparent z odpowiednią informacją, a u nic z tych rzeczy.

Musieliśmy się wrócić. Kilkukilometrowy wysiłek zmarnowany, czas stracony, nowe rejony niepoznane, widoki niezobaczone...

Nie chciałam wracać do domu, bo przejechany dystans 20 km, kompletnie mnie nie zadowalał. Na przedsezonową rozgrzewkę za mało, a tu pełnia sezonu przecież.

Wymyśliłam coś na poczekaniu i ruszyliśmy dalej.

Byłam ciekawa, jak mi pójdzie na jednym podjeździe, ze słodkim ciężarem w foteliku tym razem. Poszło, wjechałam.

Wyszło nam 55 km. Chciałoby się więcej, biorąc pod uwagę poprzednie wycieczki. Chociaż, gdyby nam wyszła planowana przejażdżka, bardziej niż prawdopodobnie, przejechalibyśmy mniej. W niedzielę powinno być lepiej.
 
 






 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz